Życie człowieka
może zdążać w kierunku dwóch radykalnie odmiennych celów. W konsekwencji
pojawiają się dwa całkiem inne sposoby przeżywania relacji z ludźmi i
całym otaczającym światem. Wszystko, co zrobimy i powiemy, jest niejako
nasączone jednymi lub drugimi uczuciami i emocjami.
Pierwszy kierunek
wyraża się w sposobie życia: „Potrzeba, abym ja wzrastał, a drugi był
umniejszany”. Moje „ja” stanowi centrum świata, wokół którego wszystko powinno
się kręcić. To tylko „ja” mam prawo do bycia „pierwszym” w różnych relacjach.
Inni, co najwyżej, mogą pojawić się w dalszej kolejności, włącznie z Bogiem.
Jeśli gdzieś pojawi się podejrzenie, że jestem przesuwany na dalszy plan,
włącza się czerwone światełko ostrzegawcze o grożącym niebezpieczeństwie.
Człowiek mogący zająć moje uprzywilejowane miejsce zaczyna być postrzegany jako
konkurent, którego trzeba usunąć. Widać to na przykład w zachowaniu niektórych
matek, których syn się żeni. Poślubiona przez syna kobieta odbierana jest jako
zagrożenie. To nie jest kochana córka, ale groźna konkurentka do roli pierwszej
kobiety w życiu syna. Podejmowane są różnorakie strategie mające na celu
przedstawienie w negatywnym świetle synowej. Mówiąc inaczej, padające słowa,
podejmowane działania są nasączone dążeniem do tego, aby wciąż powiększać swoje
znaczenie i umniejszać rolę tej nowej, coraz bardziej niemile widzianej
kobiety. Na tej drodze doświadczenie radości jest proporcjonalne do zaistnienia
jako „pierwszy”. Im bardziej ja wzrosnę, a drugi zostanie umniejszony, tym
bardziej się cieszę. To bardzo smutna droga, bo nieustannie ktoś albo coś jawi
się jako zagrożenie. I co gorsza, życie z takim „pierwszym” człowiekiem staje
się coraz trudniejsze do wytrzymania.
Dlatego naprawdę
warto podjąć życiową podróż w zupełnie innym kierunku. Tym razem na
drogowskazie napisane jest: „Potrzeba, aby drugi wzrastał, a ja się
umniejszał”. W różnorakich relacjach staram się wtedy dyskretnie usuwać w cień,
aby światło drugiego człowieka mogło pełniej zajaśnieć. Pragnę to światło jak
najpełniej wydobyć. Chętnie przesuwam się na dalszy plan, ustępując miejsca
drugiemu. Nie widzę w tym zagrożenia dla siebie, ale szansę, aby komuś pomóc.
Drugi człowiek przestaje być konkurentem, stając się swoistym przyjacielem.
Tym, którego stawiam absolutnie na pierwszym miejscu, jest Bóg. Pragnę, aby On
coraz bardziej odsuwał na dalszy plan moje egoistyczne „ja”.
Trzeba podkreślić,
że realnie Bóg stawiany jest na pierwszym miejscu tylko wtedy, gdy podobnie
odnoszę się do ludzi. Nawiązując do wspomnianego przykładu, tym razem matka
chętnie odsuwa się na dalszy plan wobec kobiety, która pojawiła się w życiu
syna. Kobieta ta nie jest konkurentką, ale kochaną córką, której pozytywne
walory chętnie się wydobywa. Największą radością matki jest widzieć, że synowa
staje się dla syna najważniejszą kobietą życia. Pojawiające się w czasie słowa
i gesty są u takiej matki nasączone pokornym znikaniem własnej osoby, przy
jednoczesnym wydobywaniu walorów i wzmacnianiu obecności synowej. Staje się ona
kochaną i mile widzianą córką.
W tej filozofii
życiowej radość nabiera zupełnie innego smaku. To prawdziwie czysta radość.
Cieszę się, kiedy Bóg, drugi człowiek może wzrastać, zaś ja jestem umniejszany.
Schodzenie na dalszy plan nie powoduje smutku, ale coraz głębsze doświadczenie
radości. Otaczający świat zaczyna przybierać zupełnie inny obraz. To nie jest
już zestaw nieustannych zagrożeń. Ludzie przestają być konkurentami do
„pierwszego miejsca”, ale pomocnikami w schodzeniu na dalszy plan. Serce
wypełnia pokój i głęboka radość ze szczęścia innych.
12
stycznia 2013 (J 3, 22-30)