„Przyjmij mnie”, „Pragnę zamieszkać
u ciebie”, "Pójdź za mną”. Tak właśnie woła Dobro. Najpełniej Jezus
Chrystus, wcielenie wszelkiej dobroci. Ale niestety jest w nas całkiem sprawnie działający system
zabezpieczeń. Wiele szczegółowych rozwiązań, które mają na celu nie dopuścić,
aby dobro wniknęło zwłaszcza do głębszych obszarów naszej duszy. Istnieją dwa
podstawowe systemy uniemożliwiające przyjęcie dobra Bożego i ludzkiego: zachwyt
i dyskredytacja. Pozornie całkiem odmienne mechanizmy, ale w sumie prowadzą do
tego samego.
Najpierw spójrzmy na zachwyt. Otóż miło
jest usłyszeć dobre słowo. Sympatycznie być świadkiem szlachetnego gestu. Rodzą
się wtedy nawet pełne zachwytu reakcje. Jak on pięknie postąpił? Jakże głębokie spojrzenie na życie! I niestety
często na tym się kończy. Paradoksalnie, fascynacja może stać porządną barierą
izolacyjną. Zachwyt zostaje potraktowany jako pełnia odpowiedzi na spotkane
dobre słowo i czyn. Już się zachwyciłem. Coś więc zrobiłem i mogę dać sobie
spokój. Dzięki temu mogę dalej żyć jak dotąd. Bardzo często w ten sposób
rozwiązywana jest kwestia bezcennego świadectwa życia bł. Jana Pawła II. Gdyby przynajmniej kilka procent zachwytów
przełożyło się na głębszą wewnętrzną przemianę, to nasze życie osobiste i
społeczne wyglądałoby zupełnie inaczej niż aktualnie.
Druga metoda obrony przed dobrem
zewnętrznie wygląda zupełnie inaczej. Polega bowiem na dyskredytacji człowieka,
który zrobił coś dobrego. Chodzi o to, aby wykazać, że jednak jego słowa nie
mają wiążącej mocy. W Ewangelii spotykamy się z sytuacją, gdy Jezus uwalnia
człowieka od działania złego ducha. Ewidentne dobro. Jednak niektórzy wpadają
na karkołomny pomysł. Pada oskarżenie, że Jezus jest w układzie z Belzebubem,
przywódcą złych duchów: „Mocą Belzebuba, władcy złych duchów, wyrzuca złe
duchy” (Łk 11, 15). Z pomocą tego potężnego złego ducha ma jakoby wypędzać
mniej znaczące, słabsze złe duchy. Tak! Człowiek jest w stanie wymyśleć
największe absurdy, jeśli jest mu to na rękę. Dzięki pomysłom, jak z Belzebubem,
odrzucenie ewidentnego dobra zostaje usprawiedliwione. Autor dobrego czynu
zostaje przedstawiony jako zły człowiek. W konsekwencji, złe jest także jego
postępowanie i nauczanie. W poczuciu własnej dobroci można więc wszystko ze
spokojnym sumieniem odrzucić i dalej żyć po staremu.
Pojawia się jednak pytanie. Czy
zachowanie dotychczasowego starego życia jest najwyższą wartością? Jeśli nie
chcę marnować doświadczanego promieniowania dobra, to lepiej nie zakładać
wspomnianych zabezpieczeń. W tej sensownej logice zachwyt nabiera innego sensu.
Staje się jedynie cennym środkiem, pomocą. Otóż doświadczony dobry przykład
staram się najpełniej przełożyć na swoje życie. Autentycznie zachwycić się
czymś, to przyjąć to dobro do możliwie najgłębszych warstw swego życia. Pokusę
dyskredytacji najlepiej przezwyciężać poprzez odważne stawanie w prawdzie.
Uczciwie dobro nazywam dobrem, a nie oczerniam. W konsekwencji odkryte dobro
staje się żywą życiową inspiracją.
Niezwykłe promieniowanie Boskiego i
ludzkiego dobra wciąż do nas dociera. Od nas zależy jak będzie wyglądać dalsza
historia tych fotonów dobroci po dotarciu do granic naszego życia.
7 marca 2013 (Łk 11, 14-23)