Cierpienie i pokój doświadczanych granic


 „Cierpienie to bolesne doświadczenie własnych granic”. Słowa te głęboko zapadły w pamięci. Tak! Jakże to prawdziwe! Niejednokrotnie  tak wiele wysiłku, który niestety kończy się bolesnym zderzeniem z murem swej ograniczoności. Nieraz ratunkiem staje się „strusie chowanie głowy w piasek”, aby w ten sposób uchronić swój wzrok przed bolesną tabliczką z napisem: „Oto twoja granica!”…

 Granica wyznacza obszar, za który człowiek nie jest już w stanie się przedostać. Podejmowanie kolejnych działań jest wówczas próbą wykazania, że jednak dam radę. Ma to niby służyć zacieraniu istnienia przygnębiającej strefy granicznej. Ale „granica” jest pozbawiona  miłosierdzia. Nie przepuści cię… Ten ból własnych ograniczeń intensyfikuje się w zetknięciu z osiągnięciami innych ludzi. Wówczas namacalnie doświadczamy, że to, co nas przerasta, jest jak najbardziej w zasięgu możliwości innych. To ostrze najdotkliwiej rani, gdy chodzi o ten sam lub podobny obszar zaangażowania. Piekarza nie muszą zbytnio poruszać umiejętności mechanika samochodowego. Ale zasłyszane stwierdzenie, że w drugiej piekarni pieką dużo lepsze chleby, może bardzo zaboleć. Dla matki bolesnym ciosem będzie dojście do wniosku, że koleżanka ten macierzyński obowiązek podejmuje w swej rodzinie dużo lepiej i mądrzej.

W życiu wiele sprowadza się do uciekania od swej ograniczoności. Ale to droga do nikąd. Cóż więc lepszego można zrobić? Z pomocą przychodzi nam Maryja z Józefem. Wobec wyjaśnień dwunastoletniego Jezusa doświadczyli granicy: „Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział”. Potem Ewangelista pisze odnośnie Maryi: „A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu”.  Tak! W walce z „granicą”, sam człowiek polegnie w beznadziei cierpienia.  Ale z Bogiem otwiera się nowy horyzont. Jaki? Otóż granica może stać się źródłem autentycznego pokoju serca. Jak to działa?

Po prostu zatrzymuję się i w doświadczanym pustynnym ogołoceniu staję przed Bogiem. Pośród smagającego piasku, dziennego żaru z nieba i nocnego przeraźliwego pękania skał, uznaję swą ograniczoność. Najzwyczajniej w świecie stwierdzam, że bardzo malutko mogę i stopniowo przyznaję się do kolejnych granic, których za nic w świecie nie jestem w stanie przekroczyć. Uznaję pokornie swą małość czy wręcz nicość. W swoim wnętrzu godzę się na to i ufnie swą niemoc składam w ręce Nieskończonego Boga.

Taka postawa nie jest „psychologicznym kompleksem”. Kompleks polega bowiem w swej istocie na braku akceptacji swych słabości, które człowiek usiłuje zakryć. Wspomniany nowy kierunek „pokoju serca” polega na czymś radykalnie odmiennym. Otóż z pomocą modlitwy zaczynam  kochać swe ograniczenia. Dziękuję Bogu, że tak wielu rzeczy nie potrafię lub robię dużo słabiej niż inni. Granica przestaje być powodem cierpienia, jakie doświadcza upokorzone własne „ja”. Granica staje się źródłem oddania chwały Wszechmocnemu Bogu; pomaga w dziękczynieniu za brata i siostrę, którzy najzwyczajniej w świecie są ode mnie w czymś lepsi. I od razu trzeba dodać! Nie szukam kompensacji, że jednak w „czymś”, to właśnie mnie lepiej się udaje. To wiele może zaciemnić i zniszczyć. Po prostu drugi jest lepszy ode mnie w jakiejś dziedzinie. Stawiam przepiękną kropkę na końcu takiego zdania oznajmującego. Inne znaki interpunkcyjne nie są tutaj dozwolone.

Tak! Dziękuję Ci Panie Jezu za każdego pustelnika, który posiadł niedostępny dla mnie poziom mądrości życia. Bądź uwielbiony Panie w autorach tekstów, wobec których me skromniutkie zdania nawet cieniem nie mają prawa się mienić. Oddaję Ci chwałę Panie w mej ograniczoności i nicości! Dlaczego? Bo ufam, że jako Wszechmocny Ojciec nie zostawisz mnie samego-z granicami, pośród bezmiaru piaszczystych przestrzeni mej pustyni…

18 września 2013 (Łk 2, 41-52)