„Jak woda gasi płomień, tak łzy oczyszczają z
grzechów”, pokornie wyznał jeden z mnichów. Nie była to dla niego jakaś teoria,
ale zwykła codzienna praktyka. Tak, mnich każdego dnia opłakuje przed Bogiem
swe grzechy. Ten płacz jest bezcennym drogowskazem dla każdego chrześcijanina. Łzy
nie są znakiem słabości, ale świadectwem, że nasze serce nie skamieniało. Nie
można być uczniem Jezusa, gdy z oczu nie płyną łzy pełne skruchy i żalu za
grzechy. Ale nie wszyscy tak postrzegają autentyczną relację z
Bogiem.
Zupełnie inny punkt widzenia prezentują
dawniejsi i współcześni faryzeusze. Dla nich najważniejsze jest przekonanie o
swej doskonałości. Wiele wysiłku wkładają w to, aby być w porządku w oczach
własnych i innych. Ta powierzchowność pozwala wydoskonalić do perfekcji
umiejętność samousprawiedliwienia. W każdej sytuacji można znaleźć argumenty
uzasadniające własną czystość moralną. Zasadniczo określenie „ja zgrzeszyłem”
znika z faryzejskiego słownika. Wnętrze przenika samozadowolenie,
które tak naprawdę już nie potrzebuje przebaczenia. Faryzejska czystość nie
dopuszcza bliższego kontaktu z „nieczystymi”. Gdy Jezus pozwolił się dotknąć
prostytutce, to obserwujący go faryzeusz pełen zgorszenia doszedł do
jednoznacznego wniosku: „Gdyby On był prorokiem, wiedziałby, co za jedna i jaka
jest ta kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą”. Tak! W faryzejskim
słowniku słowa „zgrzeszyłeś”, „zgrzeszył”, „zgrzeszyła” cieszą się dużą
popularnością. Daje to poczucie wyższości, które powoduje obumieranie zwykłej
ludzkiej wrażliwość. Takie serce nie potrafi już płakać. Poczucie doskonałości
uniemożliwia szczere łzy skruchy; najwyżej mogą pojawić się jakieś plastikowe
łzy. Niestety, obiektywna prawda jest taka, że wnętrze faryzeusza coraz
bardziej wypełnione jest brudami i zanieczyszczeniami.
Dlatego prawdziwie błogosławiony jest ten, kto
potrafi szczerze opłakiwać swe życie. Sekundy, minuty, a nawet całe długie
godziny, gdy łzy wartkim nurtem płyną z oczu po policzkach. Warto wziąć
przykład z pewnej nawróconej prostytutki w Ewangelii. Współczesny faryzeusz
zapewne uzna taką propozycję za wysoce niestosowną. Ale dla autentycznego
ucznia lub uczennicy Jezusa nie powinno tu być żadnego problemu.
Najlepszą rekomendację tej kobiecie daje sam Jezus: „Odpuszczone są jej liczne
grzechy, ponieważ bardzo umiłowała”. Cóż więc uczyniła? Oto dosłowne
wyjaśnienie samego Jezusa, który mówi do faryzeusza: „Widzisz tę kobietę?
Wszedłem do twego domu, a nie podałeś mi wody do nóg; ona zaś łzami oblała Mi
stopy i swymi włosami je otarła. Nie dałeś Mi pocałunku; a ona, odkąd wszedłem,
nie przestaje całować stóp moich. Głowy nie namaściłeś Mi oliwą; ona zaś
olejkiem namaściła moje stopy” (Łk 7, 44-46).
Oto bardzo konkretne zaproszenie dla każdej
autentycznej chrześcijanki i chrześcijanina. Owa kobieta prezentuje wobec Jezusa
cztery bardzo ważne gesty wiary: łzami oblewa Jego stopy, włosami
wyciera, nieustannie całuje i namaszcza olejkiem. Łzy wyrażają
szczerą postawę skruchy. Są wyrazem głębokiego: „zgrzeszyłam”, „pogubiłam się”,
„nie daję sobie rady ze sobą”. Poprzez łzy dokonuje się uwolnienie napięcia i
zaczyna się proces oczyszczenia. Rozpuszczone włosy oddają sytuację intymności.
Są wyrazistym znakiem wolności serca. Wskazują na pragnienie bliskości i
czułości. Składane pocałunki świadczą o miłości. Pokazują brak chłodnego
dystansu i zdolność do przezwyciężenia miłosnej abstrakcji, aby otworzyć się na
konkret dotyku. Wreszcie namaszczenie alabastrowym olejkiem stanowi akt
głębokiej miłosnej adoracji i uwielbienia. Jest to płomienny dowód miłości
polegający na ofiarowaniu tego, co najcenniejsze; bez żadnego skąpstwa, z
radosną wielkodusznością. Zarazem namaszczenie stóp, a nie tylko
głowy, odzwierciedla ufne uniżenie, aby jak najobficiej wypełnić się Szczęściem
Bożej Obecności. Po tak złożonym akcie wiary, Jezus wyznał „Twoja wiara cię
ocaliła, idź w pokoju”.
A jak u mnie z sercem i ze łzami? Oto jest
pytanie…
19 września 2013 (Łk 7, 36-50)