„Przemyśl to dokładnie jeszcze raz”. Rodzice
zyskali przekonanie, że dorosłe już dziecko podejmuje niewłaściwą decyzję
życiową. Dotychczasowe obserwacje wzbudziły wiele znaków zapytania. W sumieniu
doświadczyli głębokiego niepokoju odnośnie przedstawionych planów na
przyszłość. Rodzice byli naprawdę bardzo sensownymi ludźmi. Stanęło przed
nimi konkretne pytanie: jak się zachować?
Tak, tego typu sytuacje nie są rzadkością.
Niejednokrotnie dowiadujemy się o decyzjach i postawach, które budzą
zatrwożenie, a nawet przerażenie. Czujemy, że osoba bliska
naszemu sercu wchodzi na złą drogę. Na horyzoncie pojawia się niebezpieczeństwo
wielkiego życiowego błędu. Co w takiej sytuacji robić? Czy w ogóle coś robić?
Szukając odpowiedzi, na samym początku trzeba
uwzględnić dwie prawdy. Przede wszystkim, najważniejsze jest to, aby we
wszystkim dokonywała się Wola Boża. Następnie, każdy człowiek otrzymuje od Boga
niepowtarzalną drogę, która wcale nie musi być dla nas w pełni czytelna i
zrozumiała. Pamiętając o tym fundamencie, nie możemy popełnić dwóch
zasadniczych błędów.
Pierwszy polega na tym, że motywowani dobrą
intencją chcemy w pewien sposób narzucić swój pogląd. Występuje tu przekonanie
w rodzaju: „ja wiem lepiej, co dla ciebie jest najlepsze”. Ta intelektualna
pewność łączy się z wywieraniem psychicznej presji, ażeby skutecznie wpłynąć na
zmianę negatywnie postrzeganej decyzji drugiego. Przykładem tego może być
intensywna presja rodziców wobec małżeńskich decyzji dorosłych dzieci;
zmuszanie na siłę do chodzenia na Mszę Świętą. Z reguły efekt takiego działania
jest dokładnie odwrotny od zamierzonego. Zamiast oczekiwanej zmiany następuje
jeszcze bardziej uporczywe trwanie na dotychczasowej pozycji.
Nie znaczy to jednak, że najlepiej byłoby
absolutnie nic nie robić. To druga błędna skrajność. Tym razem, wedle zasady
„niech każdy robi jak chce”, pojawia się milcząca akceptacja, a nawet przymilne
popieranie „w cztery oczy” zachowań, które potem są „obgadywane za plecami”.
Pod maską poszanowania wolności często kryje się tu obojętność i brak
autentycznej troski o życie drugiego. Serce boli, gdy rodzice bez
żadnych reakcji aprobują u dzieci nieuczestniczenie w niedzielnej Mszy Świętej.
Jakże smutne, gdy znajomy wpada w nałóg, a otoczenie ogranicza się do plotek i
obgadywania. Kto widzi zło i nic nie robi, bierze na siebie odpowiedzialność za
te czyny.
Skoro wywieranie presji, jak i brak reakcji są
niewłaściwe, to co w takim razie czynić? Niezwykle wyważoną drogę ukazuje Jezus
Chrystus w jednej z wypowiedzi. Otóż posyłając swych uczniów, aby głosili
Ewangelię, wskazuje: „Jeśli was gdzie nie przyjmą, wyjdźcie z tego miasta i
strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo przeciwko nim. Wyszli więc
…głosząc Ewangelię i uzdrawiając wszędzie” (Łk 9, 5n) W tym ewangelicznym
świetle, wyraziście ukazuje się optymalne, dwuczłonowe rozwiązanie.
Nie można być obojętnym, ale trzeba
podzielić się prawdą, zgodnie z sumieniem. Najlepiej żeby ten głos sumienia
odzwierciedlał uzdrawiającą mądrość Ewangelii. Nie może to być jednak jakieś
opresyjne moralizowanie. Chodzi o pokorne złożenie świadectwa odnośnie
doświadczanej w sumieniu prawdy. Kocham Mszę Świętą i serdecznie dzielę się
radością mego serca odnośnie bogactwa Eucharystii; szczerze dzielę
się niepokojami odnośnie czyichś niebezpiecznych planów małżeńskich. Ale potem
milknę i szanuję prawo drugiego do wyboru swej drogi życiowej. „Strząsam proch
z nóg”, czyli jednoznacznie nie ingeruję w czyjeś życie. Nie stosuję nacisku
psychicznego, aby „wyszło na moje”. Sami zainteresowani poniosą konsekwencje
podjętych decyzji.
Oto niezwykła droga miłującej mądrości:
złożyć uzdrawiające świadectwo i potem pokornie uszanować wybór.
Najważniejsze prawdy można z serca wielokrotnie powtórzyć, ale zawsze w tej
logice „głoszenia Ewangelii i strząśnięcia prochu”. Oby każdy człowiek dla
swego i innych dobra podążał drogą Woli Bożej…
25 września 2013 (Łk 9, 1-6)