Kim jest ten człowiek?


„Kim jest ten człowiek? Co o nim myśleć?”. Żyjemy pośród ludzi. Powstaje naturalne pytanie: Czego się spodziewać? Jaką drogą iść: poczucie bezpieczeństwa i ufna bliskość, neutralna obojętność czy też podejrzliwość i włożenie szczelnie chroniącego pancerza?  Owocem prowadzonych „poszukiwań” jest rodzący się w naszej świadomości i w sercu obraz drugiego człowieka. I tu zaczynają się nie tylko małe schodki, ale wręcz gigantyczne schody. Czemu?

Otóż cały potężny problem polega na tym, że powstały obraz może nawet radykalnie odbiegać od rzeczywistości. Stajemy w obliczu realnej możliwości błędu poznawczego. Trudność potęguje fakt, że często naiwność lub zarozumiałość automatycznie utożsamia wyrobioną opinię o drugim z obiektywną prawdą na jego temat. Tak dokonała się tragedia ukrzyżowania Jezusa Chrystusa, który będąc Świętym Świętych zginął jako największy złoczyńca. Sprawa jest więc  wielkiej wagi! Znakiem dobrego serca i zdrowego umysłu jest gorące pragnienie, aby nie stać się ofiarą własnej pomyłki lub czyjejś manipulacji. Wołać na Jezusa „złoczyńco, zabić Go”, nie jest rzeczą chwalebną… Cóż więc można zrobić, aby nie być pośród tych, o których Jezus mówi: „To plemię jest plemieniem przewrotnym”? (Łk 11, 29). Jak iść drogą prawdy i miłości? 

              Przede wszystkim trzeba pokornie pamiętać, że nie mamy bezpośredniego poznania drugiego człowieka. Taki bezpośredni wgląd w serce ma tylko Bóg. My natomiast  posiadamy jedynie pośredni obraz. Chodzi o to, aby ten obraz drugiego był jak najbliższy prawdzie.

              Następnie warto rozróżnić dwie sytuacje: ludzie, z którymi praktycznie nie spotykamy się bezpośrednio oraz ci, z którymi mamy częsty kontakt w codzienności naszego życia. To bardzo ważne rozróżnienie w powiązaniu z metodą budowania obrazu. Jeśli kogoś nie znamy bezpośrednio, to praktycznie pozostaje tylko opinia innych ludzi oraz  ewentualnie owoce działalności interesującej nas osoby. Cała sztuka polega na tym, aby znaleźć kogoś optymalnie wiarygodnego oraz właściwie interpretować poznaną twórczość.    

             Całkowicie inaczej wygląda kwestia budowania obrazu ludzi, z którymi często się spotykamy. Możemy ich słuchać i oglądać w różnych sytuacjach. I tu właśnie nieraz dochodzi do przedziwnego paradoksu. Pomimo własnych obserwacji, nadal w ocenie okazuje się ważniejsza opinia innych ludzi.  Chwiejność powoduje przyznanie wyższej rangi czyjejś opinii, aniżeli własnemu, konkretnemu doświadczeniu dobra lub zła. Np. czyjeś wymyślone plotki lub pomówienia są w stanie osiągnąć większą „wartość obrazotwórczą” (a przynajmniej wprowadzić wątpliwości), aniżeli samodzielnie obserwowane fakty i znaki. 

Widać to idealnie w powiązaniu z Jezusem Chrystusem. Był jednym wielkim Miłującym Znakiem, który ludzie mogli „na żywo” obserwować. Codzienna działalność Jezusa stanowiła nieustanny ciąg słów mądrości, uczynków miłosierdzia, cudów, a nawet zdarzały się wskrzeszenia. Otrzymując taką Dawkę Dobroci, wielu ludzi słusznie wyrobiło sobie dobre zdanie o Jezusie. Niektórzy, dzięki Duchowi Świętemu, uwierzyli nawet, że jest Mesjaszem, Synem Boga Żywego. Ale niestety, o zgrozo! Dokonało się coś z poznawczego punktu widzenia szokującego, zaś w perspektywie uczuciowej przytłaczającego. Ludzie mający konkretne, naoczne, jak najbardziej własne doświadczenie Dobroci Jezusa, w pewnym momencie bardziej zaufali oczernieniom ze strony faryzejskich oskarżycieli. Pomimo wcześniejszych konkretnych znaków Miłości, zawołali „Ukrzyżuj!”. Przerażające, jak można dać się zmanipulować! Tylko niektórzy nie pozwolili się złamać. Nic nie było w stanie pozbawić ich umysłu trzeźwego myślenia; nikt nie zdołał im wmówić, że Jezus jest bluźniercą. Wierni Jezusowi-Znakowi, pozostali przy Nim do końca. 

Ta ewangeliczna historia jest rewelacyjnym materiałem do medytacji dla każdego, kto nie chce być manipulowaną marionetką lub chorągiewką na wietrze. Miłujące serce, wypełnione Jezusem Chrystusem, oraz trzeźwy umysł, przeniknięty Duchem Świętym, to bezcenny skarb. To najlepszy środek, aby zyskać obraz człowieka zgodny z oglądem samego Boga Ojca…

14 października 2013 (Łk 11, 29-32)