Serce otwarte czy zamknięte?


           „Ależ ze mnie beznadzieja! Miernota, że pożal się Boże... Litania posiadanych słabości i grzechów przebija ilością wezwań nawet najdłuższe modlitwy”. Co dalej robić, gdy w człowieku zrodzą się takie myśli? Czy można wtedy bez błazenady postulować dalszą chęć pobierania drogocennego tlenu z atmosfery? Warto wyruszyć na poszukiwanie odpowiedzi. 
Przede wszystkim, to wielka sprawa, tak szczerze wypowiedzieć w swym sercu deklarację swej duchowej, moralnej i intelektualnej nędzy. Nie ma co aplikować sobie jakiś zabawnych struktur pocieszających lub dowartościowujących swe zacne istnienie. Nie wszyscy jednak podzielają taki pogląd. 

Niektórzy prezentują zdecydowanie odmienne stanowisko. Zobrazowaniem takiej postawy jest faryzeusz w pewnej ewangelicznej przypowieści (por. Łk 18, 9-14). Otóż ten zacny w swych oczach człowieczek woła: „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści,  cudzołożnicy, albo jak ten celnik”. Tak, faryzeusz przyszedł do świątyni, aby uświadomić Bogu swe zasługi; zarazem dał upust swej pogardzie dla drugiego człowieka-celnika. Nawet na myśl mu nie przyszło, że jego „przeczyste” faryzejskie serce mogłoby nosić jakąkolwiek skazę moralną. Perfekcyjnie dokonał aktu samousprawiedliwienia. To się nazywa mieć w życiu tupet! Być zadufanym w sobie zarozumialcem, a uważać się za wcielenie pobożności i prawości. No cóż, pozostaje z serdecznym politowaniem współczuć takiemu duchowemu samobójcy. Karmi się zachwytem nad sobą i pogardą wobec grzesznika. Gdy zaś podziwia kogoś innego, to tak naprawdę fascynuje się sobą samym dostrzeganym w drugim. Taki sposób odżywania się prowadzi do coraz większych niestrawności, których finałem jest duchowa śmierć. Takie niestety są smutne konsekwencje konsumowania „pysznej bożej papki”, która z Bożym Pokarmem niewiele na wspólnego.  

Dlatego nie  ma co się bać wyznania: „jestem grzesznikiem, którego nie wiadomo po co święta ziemia nosi!”. To naprawdę dużo lepsze od faryzejskich farmazonów.  Wspomniany celnik coś takiego zrobił. Przyszedł do świątyni i nawet oczu nie śmiał wznieść ku górze. Pomimo różnych sprawek na sumieniu, naprawdę miał wyczucie taktu. Nie chciał Panu Bogu psuć dnia widokiem swej grzesznej twarzy. Zarazem z całą prostotą i pokorą, bez zbędnych czarów, odsłonił prawdę swego serca: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika”.  Ta krótka formuła zawiera w sobie niesamowicie głęboką treść. Celnik uznaje swą grzeszność bez żadnych usprawiedliwień. Zgrzeszyłem, koniec , kropka. Oto rdzeń aktu skruchy. Zero jakichkolwiek usprawiedliwień! Oznacza to stanięcie w totalnej nagości z pustymi rękoma. Nawet nie ma już żebraczych łachmanów. Uznanie tej pustki nie jest jednak celem, ale zaledwie środkiem.

 Nie chodzi o niszczące zdołowanie siebie, ale o przyjęcie Pokarmu Bożego Usprawiedliwienia. Wyrazem tego pragnienia są poruszające słowa celnika: „miej litość dla mnie”.  Inaczej mówiąc, to wielkie wołanie do Boga: „pragnę Cię całym sobą”, „proszę przyjdź i wypełnij mą pustkę”, „otwieram na oścież me serce i pragnę Twej Miłującej Obecności”. Miłosierdzie Boże, widząc taką „wygłodniałą i spragnioną pustkę”, jest totalnie do głębi poruszone!  Dlatego obficie wypromieniowuje strumienie łask, które wnikają w otwarte serce grzesznika. Im drzwi serca są szerzej otwarte, tym bardziej Duch Święty może wypełnić  Bożą Miłością. Wszak „miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego (Rz 5, 5). Im mniejszy brak oporu, tym większe nasycenie Miłującą Obecnością. Zamiast zaduchu zachwytu nad sobą, zachwycająca świeżość ze Szczytów Bożej Miłości.   

I rzecz to niebywała. Gdy człowiek szczerze żałuje, wtedy nawet grzeszna przestrzeń nie jest przeszkodą, ale staje się uprzywilejowanym miejscem obdarowania uszczęśliwiającym Miłosierdziem. Cud Bożego Usprawiedliwienia. Człowiek szczęśliwy takim szczęściem bez problemu serdecznie uściska nawet największego grzesznika. Zamiast faryzejskiej pogardy, pokorne uwielbienie Miłosiernego Boga… Serce otwarte czy zamknięte?...

27 października 2013 (Łk 18, 9-14)