Miłość mocniejsza niż śmierć



Stała nad grobem. Modliła się. Zapaliła lampki. Z jej twarzy emanował głęboki pokój i wyciszenie. Ale to nie był spokój kogoś pozbawionego większych życiowych zmartwień. Uważny obserwator mógł dopatrzeć się w nierównomiernych zmarszczkach wręcz Himalajów cierpienia.  Zarazem te bolesne szczyty były zanurzone w kojących obłokach wszechobecnej ciszy. Tak, to była twarz człowieka głęboko pogodzonego z krzyżem swego życia. A jak się okazało, życie jej nie oszczędzało. Bezmiar przeżytych tragedii… 

Miała czwórkę dzieci. Jeden syn popadł w uzależnienie od narkotyków. Zawsze czegoś  szukał. Wpadł w towarzystwo „egzystencjalnych eksperymentatorów”.  Pewnego dnia po silnym przedawkowaniu nastąpiła śmierć. Córka pragnęła pomagać najuboższym. Po długich przygotowaniach, wzięła udział w wymarzonej akcji humanitarnej w Afryce. Niestety, uległa śmiertelnemu zakażeniu. Zwalająca z nóg wiadomość: „Córka nie żyje”. Drugi syn lubił jeździć na motorze. Motocykl był jego życiową pasją. Któregoś razu nie zdążył wyhamować. Śmierć na miejscu. Czwarte dziecko najzwyczajniej w świecie wyszło z domu. Nigdy już nie wróciło... Poszukiwania nie przyniosły żadnego konkretnego rezultatu. Dotąd nie wiadomo, co się  stało. Ta nieokreśloność niemiłosiernie ciąży. Ostatnio zmarł długo chorujący mąż. Z najbliższych już nie ma nikogo… 

Na szczęście pozostał Bliższy nawet od najbliższych… Tak! Tylko dzięki Niemu nie odebrała sobie życia. Nie wpadła w autodestrukcyjną rozpacz. Codzienna Eucharystia stała się źródłem  nieziemskiej siły, która przeobraziła zbolałe serce, wypłakane oczy, niewiele już mówiące usta. Jej twarz nabrała poruszającego w swej wymowie wyglądu. Bez wahania można  powiedzieć, twarz człowieka do głębi pogodzonego z życiem. Dlaczego takie? Wystarczy, że  On wie…

            Tak! Ewangelia nie jest zbiorem prawd oderwanych od realiów życia. To bezcenne Źródło Mocy, które jest w stanie napoić Życiem nawet wtedy, gdy dochodzi do największej posuchy śmierci. Owa kobieta wzięła krzyż swego życia i poszła za Jezusem. Stała się żywym świadkiem Życiodajnego Sensu Słowa Chrystusa: „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem”. (Łk 14, 26) Centralne znaczenie ma tu prawidłowe uchwycenie prawdy „mieć w nienawiści”. Oczywiście nie należy tego rozumieć  w sensie aktu niszczenia. Nienawiść nie oznacza tu postawy dążącej do unicestwienia człowieka. Bóg nie jest sprzeczny w sobie i nie neguje Dziesięciu Przykazań, których jest Autorem. Ale nie można tej wypowiedzi Jezusa sprowadzić  jedynie do „semiotyzmu”, który po polsku najlepiej przetłumaczyć jako zwykłe wskazanie, by bardziej kochać Boga aniżeli bliskich. To byłoby totalne spłycenie i wielkie przekłamanie językowe i duchowe. 

Otóż sercem wypowiedzi Jezusa jest głęboka prawda, aby obdarzać Go Miłością wyłączoną i całkowitą. Miłość Boga stanowi absolutne Centrum. Każda inna miłość  ma charakter wtórny i względny. W przeciwnym razie, jakiekolwiek umiłowanie będzie bałwochwalstwem i przyniesie bolesne rozczarowanie kochającemu i niszczącą szkodę kochanemu. Gdy Miłość Boga staje się absolutnie najważniejsza, wtedy dokonuje się niezwykły cud. Człowiek  nic nie traci, ale wszystko zyskuje. Bóg wypełnia sobą  i daje moc do przeżywania utraty najbliższych w perspektywie Zmartwychwstania. W Bożym JEST odnajdujemy ludzkie jest. Zarazem w relacjach z najbliższymi, miłowanie Boga ponad wszystko sprawia, że kochający kocha miłością najbardziej właściwą; kochany zaś otrzymuje to, co prawdziwie dla niego najlepsze. Gdy Bóg jest na pierwszym miejscu, wówczas kochający i kochany obdarzają się wzajemnie najlepszą z możliwych miłości w relacji, jaką przeżywają. 

Miłość Jezusa ponad wszystko prowadzi do wiecznego zjednoczenia z Nim i w Nim z każdym umiłowanym człowiekiem. Nawet ograniczenia przestrzeni, czasu i doczesności zostają przezwyciężone…

6 listopada 2013 (Łk 14, 25-33)