„Strach ma wielkie oczy”. W obliczu napotkanej
trudności w człowieku pojawia się często tendencja do sztucznego
wyolbrzymiania. Rodzi się pytanie: „Jak to będzie?”; następnie wyłania się
przekonanie: „Na pewno nie dam sobie rady”. Kto ma silniejszy charakter,
potrafi wmawiać sobie, że będzie dobrze. Ale tak naprawdę niepewność nadal
drąży wnętrze. W miarę upływu czasu, spirala lęku może nakręcać się. Wyobraźnia
umożliwia wygenerowanie najbardziej katastroficznych sytuacji. Rzecz ciekawa,
realna skala wyzwania nie jest wcale najważniejsza dla świata doznawanych przeżyć.
Niezależnie od rzeczywistej wielkości
niebezpieczeństwa, mechanizm paniki powodowany jest przede wszystkim przez
ograniczenie się jedynie do swych ludzkich możliwości. Rozumowanie przebiega
następująco. Skoro ja czegoś nie jestem w stanie przezwyciężyć, to nikt mi nie
pomoże i jestem skazany na porażkę. Paradoksalnie, im większa świadomość
złożoności problemu, tym poczucie beznadziejności wzrasta. Jednocześnie
występuje zjawisko „rozmnażania się demonów”.
W kontekście historyczno-biblijnym demon może
być rozumiany na dwa sposoby. Najpierw oznacza złe siły działające w człowieku
i na człowieka. Te negatywne siły powodują niszczenie psychiki, ciała i
osłabiają duchowo. W drugim znaczeniu demon jest konkretnym bytem duchowym,
który wprawdzie nie ma ciała, ale realnie istnieje. Niezależnie od sposobu
rozumienia, jeden demon bardzo łatwo przyciąga kolejnego demona. Np.
nadużywanie alkoholu powoduje niszczenie wyższych uczuć i następuje obojętność,
a wręcz agresja wobec najbliższych. Pracoholizm wypala człowieka, zjawia się
demoniczne widmo bezsensu, a następnie niszczące myśli samobójcze.
Dochodzi do zniewolenia mocami zła, które
nakładają swoiste kajdany. Specyfika tego demonicznego zniewolenia polega na
tym, że w odniesieniu do zła następuje tajemniczy przypływ mocy. Ale potem
wobec dobrych działań, człowieka ogarnia totalna bezsiła. Niektórzy mają siłę
całe długie godziny katować się na siłowni lub imprezować. Ale nawet najkrótsza
modlitwa wyzwala poczucie gigantycznego ciężaru nie do uniesienia. Pilot telewizora
uskrzydla, a krzyż lub święty obrazek wywołuje wściekłe reakcje.
W tym świetle, warto zwrócić uwagę na
ewangeliczny epizod w kraju Gerazeńczyków, zrelacjonowany przez św. Marka (Mk
5, 1-20). Otóż na spotkanie Jezusa wybiegł człowiek opętany przez ducha
nieczystego. Wiązano go pętami i łańcuchami, ale „łańcuchy kruszył, a pęta
rozrywał, i nikt nie zdołał go poskromić”. Okazało się, że w tym człowieku był
cały „legion” demonów. Legion w armii rzymskiej oznaczał 6000 żołnierzy.
Powiedzmy, wielka potęga zła. Znakiem wcielonego zła było także paniczne
wołanie opętanego na widok Jezusa: „nie dręcz mnie”. Ale Jezus nie wystraszył
się tej nadludzkiej mocy. Objawił swą Boską potęgę, która
charakteryzuje się nieskończoną mocą.
Tak! Nawet najpotężniejsze siły demoniczne mają
zawsze pewną skończoność mocy. Dlatego owocem słów „wyjdź duchu nieczysty”
stało się uwolnienie nieszczęśliwego człowieka. Opętany na nowo odzyskał
równowagę psychiczną i zaczął całkiem normalnie się zachowywać.
Cennym znakiem głębokiego uzdrowienia była późniejsza postawa
duchowego posłuszeństwa. Opętany, po uzdrowieniu, zapragnął pozostać przy
Jezusie. Ale gdy Jezus polecił mu składać świadectwo w rodzinnej ziemi,
posłusznie, bez dyskusji, uczynił wedle otrzymanego polecenia. Uderzające! Te
same usta najpierw wołały z nienawiścią do Jezusa, a potem wypowiadały pełne
miłości i posłuszeństwa pragnienie bycia razem z Jezusem.
Wydarzenie to jest wielkim światłem, zwłaszcza
gdy człowieka ogarniają przytłaczające ciemności. Nie można koncentrować się na
czarnych chmurach demonów, ale trzeba trwać przy prawdzie o istnieniu
Słońca-Jezusa. Tak, moje siły są ograniczone i przegrają ze złem!
Ale nawet całe „legiony zła” są zawsze mniejsze od Nieskończonej Dobroci
Jezusa. Przyjęcie tej prawdy umysłem i sercem oraz wprowadzenie w czyn pozwala
odzyskać wewnętrzny pokój; chroni przed nerwowym napięciem i panicznym lękiem.
Zarazem następuje przystopowanie procesu „rozmnażania się" demonów. Oddech
wolności…
3 lutego 2014 (Mk 5, 1-20)