„W życiu nie
jest najcięższy Krzyż od Boga, ale ten, który człowiek sam sobie nakłada”. Tak!
Istnieją dwa rodzaje krzyży, które najczęściej nie są rozróżniane. Stąd bierze
się szereg problemów, które niejednokrotnie przypominają węzeł gordyjski.
Krzyż od Boga łączy się z tym wszystkim, co w
naszym życiu jest od nas niezależne. Postępujemy zgodnie z przykazaniem
miłości, a jednak cierpienie przychodzi i nawet usiłuje zetrzeć nas na
drobniuteńkie ziarenka. Wina innych ludzi lub jej brak nie ma tu
istotnego znaczenia. Sercem tego Krzyża jest ból, którego człowiek sam sobie
nie zadał. Np. młode małżeństwo. Kilka tygodni po ślubie nowotwór złośliwy
męża. Żona zostaje wdową zaledwie w kilka miesięcy po radosnym dniu ślubu.
Dlaczego? Brak odpowiedzi…
Z kolei ludzki krzyż jest konsekwencją braku
respektowania Bożych Przykazań. Człowiek usiłuje być szczęśliwy lub rozwiązywać
problemy, obierając drogę sprzeczną z Ewangelią. Np. mężczyzna ma poważne
kłopoty życiowe. Zaczyna pić, aby rozładować stres. Pod wpływem alkoholu
powoduje wypadek. Traci prawo jazdy i wielodzietna rodzina pozostaje prawie bez
środków do utrzymania. Zamiast niebiańskiej ulgi, piekielny koszmar. Smutna
prawda jest taka, że można było tego uniknąć. Tragedia ludzkiego krzyża polega
na tym, że nie ma tu Boga. To znaczy On jest, ale został odrzucony. W
rezultacie człowiek w pierwszej odsłonie pozostaje bezbronny. Stąd morze nienawiści,
które często zaczyna wzbierać w sercu. Często podszept szatana powoduje
ostateczne zablokowanie się na Boga, który nie chce pomóc. Ale oczywiście nie
jest to prawdą. Bóg zawsze wspiera człowieka, ale najpierw trzeba powrócić na
drogę zgodną z przykazaniami. Gdy to się nie dokona, człowiek sam siebie
skazuje na piekło. Jedyna nadzieja w nawróceniu.
Nawrócenie na nowo otwiera perspektywę nieba.
Ale najczęściej nie jest to jakiś cudownie nagle wyczarowany nowy świat. Ludzki
krzyż ma swoje konsekwencje. To mogą być całe lata spędzone w więzieniu,
zniszczone relacje rodzinne, ogromne problemy przy samotnie wychowywanym
dziecku, trwałe kalectwo, zmaganie się z nieustannymi kłopotami zdrowotnymi lub
diabelskie udręczenie, a nawet opętanie. Dlatego lepiej nie konstruować sobie
krzyża wedle własnego pomysłu…
Pomimo zewnętrznych konsekwencji, na szczęście
nawrócenie otwiera wewnętrznie na Boże Miłosierdzie. Gdy człowiek zaczyna znów
żyć wedle Woli Bożej, ludzki krzyż przekształca się w Boski Krzyż. Czyli zaczynają
funkcjonować duchowe prawa dokładnie takie same, jak w przypadku cierpienia, do
którego człowiek sam siebie w żaden sposób nie doprowadził. Na tej drodze
fundamentalna zasada mówi, że nigdy nie otrzymujemy ponad miarę. Ale jest tu
szalenie niebezpieczny niuans w interpretacji.
Otóż cierpienie najczęściej jest ponad ludzkie
siły. Może nawet mieć moc całkowitego roztrzaskania naturalnych zdolności i
wytrzymałości. Ale chodzi o to, że istnieje łaska Boża, czyli realna moc,
której Bóg pragnie udzielać. Dopiero połączenie naturalnych sił i
nadprzyrodzonej łaski daje w sumie moc, która pozwala dzień po dniu podjąć
otrzymany w życiu Krzyż. Jak przyjąć to Boskie wsparcie? Najlepiej tłumaczy sam
Jezus Chrystus: „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie,
niech co dnia weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Por. Łk 9, 23).
„Zaprzeć się siebie”, to ponad swoje „ja chcę” postawić „Bóg chce”. Tak rodzi
się w sercu gotowość do umierania ze względu na wierność Ewangelii. Utrata
poczucia szczęścia, zdrowia, dobrej pracy, a nawet fizycznego życia. Ale warto
zgodzić się na śmierć, gdyż Jezus obiecuje: „kto straci swe życie z mego
powodu, ten je zachowa”. A potem przebijana gwoździami wiara, że Jezus dotrzyma
swej obietnicy…
6 marca 2014 (Łk 9, 22-25)