Sens wiernego trwania



„Modlę się codziennie i żadnych zmian nie widać. Nie widzę sensu dalszej modlitwy. Jak tu żyć, skoro nawet Bóg o mnie zapomniał?”. W niektórych małżeństwach, na początku wspólnej drogi pewne problemy wydają się być niewielkie i mało znaczące. Młodzieńczy optymizm zadowala się przekonaniem, że „jakoś tam będzie”. Potem jednak codzienna „powtórka z rozrywki” zaczyna coraz bardziej ciążyć. Serce zaczyna doświadczać cierpienia i na horyzoncie pojawia się prawda o modlitwie. Skoro ludzkie tłumaczenie nie przynosi żadnych efektów, to może Bóg będzie w stanie coś zrobić?

Dla wielu osób modlitwa staje się z czasem jedyną ostoją nadziei, gdy dom przeobraża się w jedną wielką golgotę. Niektórzy mogliby wydać opasłe tomy ksiąg, zawierające opis doświadczanych pretensji, oskarżeń, kłamstw i agresywnych zachowań. Jakże  boli, gdy codzienność spowita jest oparami alkoholu!  Jakże pali wnętrzności uzasadnione podejrzenie czy wręcz bezdyskusyjna pewność, że bliska osoba nie dochowuje wierności! Nawet najpiękniejszy poranek traci swój blask, gdy wkrótce po przebudzeniu pojawia się myśl o rozpadzie rodziny. W tych nadludzkich zmaganiach modlitwa daje początkowo bardzo dużo siły i pozwala trwać na drodze nadziei. Serce wypełnia ciche przekonanie, że Bóg „jakoś pomoże”. Są jednak sytuacje, gdy całe długie lata mijają i nic się nie poprawia, a nawet jest coraz gorzej. Taki fakt pozornie bezskutecznego wołania stawia często pod wielkim znakiem zapytania sens dalszego trwania na modlitwie.  

Zwłaszcza w takich chwilach poważnego zwątpienia, warto uświadomić sobie bezcenne modlitewne prawdy. Przede wszystkim, myśl o zaprzestaniu modlitwy należy interpretować jako potwierdzenie jej słuszności. Jest to zachęta, aby jeszcze bardziej zaangażować swe serce w modlitewne wołanie. Szatan jest „mistrzem” w podsuwaniu myśli o bezsensie modlitwy. Dlatego trzeba robić dokładnie odwrotnie. Jeśli „coś” mówi „przestań się modlić”, to Bóg na pewno woła wtedy: „módl się jeszcze bardziej!”. Wierne przetrzymanie próby zwątpienia pozwoli po pewnym czasie doświadczyć głosu Ducha Świętego,  który głębię serca będzie wypełniał przekonaniem „moja modlitwa na sens”. Jest to nadprzyrodzone doświadczenie oczywistości, że trzeba dalej wiernie wołać do Pana.

W tym trwaniu wielką pomocą jest druga prawda, która odnosi się do doczesności. Otóż każdy głęboki problem i ciężki grzech domaga się wielkiego strumienia łaski. Dlatego nieraz konieczne są całe długie lata błagania, aby istniejące zło przezwyciężyć dobrem. Zarazem modlitwa jest świętą tarczą, poprzez którą Bóg ochrania przed pociskami zła ze strony bliskiej osoby.  

Centralne znaczenie ma trzecia prawda, która odnosi się do życia wiecznego. Otóż najważniejszym celem modlitwy nie jest wcale doczesna przemiana człowieka, za którego się modlimy. To byłaby postawa niewierzącego, dla którego wszystko kończy się z chwilą śmierci. Dla chrześcijanina najwyższym motywem modlitwy za drugiego człowieka jest troska o jego wieczne zbawienie. Jeśli pomimo długoletniej modlitwy współmałżonek np. wciąż nadużywa alkoholu, to być może stan ten pozostanie już do końca życia. Ale żadne modlitewne słowo nie traci sensu, gdyż będzie bezcennym skarbem na łożu śmierci i na Sądzie Ostatecznym. Dziesiątki lat „ukrzyżowanej modlitwy” sprawią, że z dużym prawdopodobieństwem „omadlany” człowiek ostatecznie wybierze Boga. Pomimo braku doczesnej przemiany na szczęście ostatecznie dokona się święte nawrócenie. Czyż bezsensem można nazwać „krótkie dziesiątki lat” wiernego wołania, które ostatecznie przyniosą komuś owoc „miliardów lat” wiecznego Królestwa Bożego?

Jakże to bezgraniczny sens i powód do radości, że docześnie pogubiony człowiek odnajdzie swoje wieczne mieszkanie w Domu Ojca! A kto by miał jakieś trudności w radowaniu się z tego niepojętego daru Bożego Miłosierdzia, niech weźmie sobie głęboko do serca wzruszające pytanie samego Mistrza Jezusa Chrystusa: „Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?” (Mt 20,15 )… 

20 sierpnia 2014 (Mt 20, 1-16)