Miłość nieprzyjaciół



Dwa spontaniczne zachowania. Radykalnie odmienne. Współczująca modlitwa lub automatyczny osąd. Co jest moją pierwszą reakcją wobec drugiego człowieka? Odpowiedź na to pytanie pozwala określić duchowy stan wnętrza. Zasadniczo wszystko sprowadza się do dwóch możliwości: centralna pozycja własnego „ja” lub miłujące królowanie Boga.

Znakiem rozpoznawczym egocentryka jest nieustanne ferowanie wyroków: począwszy od niezwerbalizowanych myśli w głowie, a skończywszy na głośno formułowanych osądach. Gdy drugi człowiek spełnia oczekiwania, wtedy padają słowa pochwały. Ale to nie jest miłość, tylko egoistyczne wyrażenie zadowolenia. Gdy „ja” nie jest zaspokojone, wtedy od razu pojawia się niezadowolenie, które zostaje ucieleśnione w postaci osądu negatywnego.  Dla egocentryka moralnym szczytem jest miłość rozumiana jako odpłacanie dobrem za otrzymane dobro. Niektórzy błędnie uważają, że to wystarczy, aby nazywać się chrześcijaninem. Jakże wielu nieprzyzwoicie skoncentrowanych na sobie egocentryków, którzy trwają w naiwnej iluzji bycia „przykładnym chrześcijaninem”. Jezus wyjaśnia, że dobrem za dobro potrafią odpłacać nawet grzesznicy. Jest to po prostu „wymiana handlowa”, która pozwala zaspokoić potrzeby własnego „ja”. Takie świadczenie dobra nie wystarczy do nazwania się chrześcijaninem. Cóż więc należy czynić?

Jezus Chrystus odpowiada następująco: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają” (Łk 6, 27n.). Oto „złota zasada” chrześcijańskiej tożsamości. Powiedzmy od razu, dla każdego egocentryka to niemożliwe do spełnienia. Ale  jest to możliwe mocą Boga, który jest Nieskończoną Miłością. Dlatego, aby móc „miłować nieprzyjaciół”, najpierw trzeba wejść w bliską relację z Jezusem. „Ja-pan” musi zamienić się w „Bóg-Pan”.

Droga do tego celu jest trudna, ale fascynująca. Najpierw trzeba wzbudzić w sobie szczere pragnienie posłuszeństwa i ufności wobec Jezusa. Potwierdzeniem autentyzmu tego postanowienia jest praktykowanie  modlitwy, błogosławienia i dobrych słów wobec wszystkich ludzi, zarówno przyjaciół, jak i nieprzyjaciół. Gdy doznajemy krzywdy, wtedy najlepiej od razu odpowiedzieć: „niech ci Bóg błogosławi” oraz przynajmniej krótko pomodlić się za tę osobę (np. „Zdrowaś Maryjo”). Istotna jest dobra wola, nie można martwić się złymi emocjami. Liczy się akt woli, „chcę”. Dzięki temu duchowo wzrastamy. Wówczas prawda naszego wnętrza może być coraz bardziej opisana słowami św. Pawła: „Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus”. Człowiek zostaje wypełniony szczęściem, jakie daje doświadczenie w sercu Bożej Miłości. Inni ludzie pojawiają się w horyzoncie tego szczęścia. Już nie „ja patrzę” na nich, ale pozwalam „Jezusowi patrzeć” poprzez moje oczy i serce.

W ten sposób przykazanie miłości nieprzyjaciół staje się możliwe, gdyż poprzez ciało i duszę człowieka realizuje je sam Jezus Chrystus. Podobnie rzecz dzieje się, np. w czasie Mszy Świętej. Przemiana zwykłego chleba w Ciało Boga staje się możliwa, gdyż w czasie konsekracji poprzez kapłana działa sam Jezus Chrystus. Człowiek, który pozwala Jezusowi działać poprzez siebie, prawdziwie staje się chrześcijaninem. Uczeń Jezusa, gdy doświadcza zła, spontanicznie odpowiada współczuciem serca i modlitwą wstawienniczą.

Będąc chrześcijaninem, nie osądzam złoczyńcy; szczerze współczuję mu, że tak bardzo jest pogubiony i zniewolony, iż musi czynić zło. Nie ubolewam nad sobą, że zostałem skrzywdzony lub oczerniony, ale koncentruję się na śmiertelnym niebezpieczeństwie, jakiego doznaje dusza nieprzyjaciela. Konsekwencją tej troski jest obdarzanie go modlitwą i błogosławieństwem. Po początkowych trudnościach, tym razem jest to współczująca postawa zarówno intelektu, woli, jak i uczuć i emocji. Kto nie pokocha nieprzyjaciół, doświadczy super-nieprzyjacielskiego ataku ze strony własnej duszy; piekło zranionej miłości własnej. Kto pokocha nieprzyjaciół, odkryje w swojej duszy blask i ciepło Bożej Miłości. Wtedy dusza wypełnia się Jezusowym pokojem i serdecznym współczuciem. Szczęście nieba.    

11 września 2014 (Łk 6, 27-38)