Przerażający rodzaj tortur. Nogi człowieka przywiązywano do dwóch koni. Następnie konie gwałtownie popędzano w przeciwne strony. Powodowało to rozrywanie żywcem ofiary. Nie trzeba bliżej opisywać, jak wielkie męczarnie przeżywał torturowany przed definitywną utratą życia.
Przedziwny paradoks polega na tym, że
niejednokrotnie sami skazujemy się na podobne tortury. Jest to cierpienie,
które przypomina bycie rozdzieranym przez dwa konie, z których każdy cwałuje w
inną stronę. Codzienność staje się wtedy synonimem wyniszczającego rozdarcia i
nieustannego napięcia nerwowego.
Serce doznaje pragnienia, aby wznieść się ku
niebieskim przestworzom. Jednocześnie dobra ziemskie kuszą i oferują doraźne
zaspokojenie „tu i teraz”. Uleganie tym namiastkom szczęścia powoduje
ociężałość ducha, który potem nie ma już wystarczająco dużo sił, aby zdobywać
duchowe szczyty. Niezmiennie jednak pragnienie trwałego szczęścia wypełnia
wnętrze.
Jezus pragnie nam pomóc w tym bolesnym zmaganiu.
Dlatego zaprasza nas do radykalnego pójścia za Nim. Tylko wtedy proces
autodestrukcyjnych tortur może ustać. Głęboki sens ewangelicznego radykalizmu
polega na tym, że pozwala stopniowo przezwyciężać wewnętrzny stan
rozdarcia. Jezusowy radykalizm wymaga doraźnych rezygnacji, ale
potem przychodzi jeszcze większe wynagrodzenie w królestwie Bożym.
W jednym z ewangelicznych fragmentów Chrystus
daje trzy charakterystyczne sugestie, które powinien wziąć pod uwagę uczeń,
pragnący Go naśladować (por. Łk 9, 57-62). Człowiekowi, który chce iść za Nim,
Mistrz mówi: „Lisy mają nory i ptaki powietrzne gniazda, lecz
Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł
oprzeć”. Oczywiście nie jest to utyskiwanie na swe trudne życie. Jezus
wskazuje, że radykalne pójście za Nim oznacza stan bezdomności w życiu
doczesnym. Jest to krzyż samotności, który może być przeżywany zarówno w
małżeństwie, jak i w życiu konsekrowanym. Kto wiernie do bólu idzie za Bożym
głosem sumienia, ten musi być przygotowany na bycie „samotnym białym żaglem”.
Warto jednak podjąć to cierpienie, gdyż serce wypełnia się wtedy harmonijnym
pokojem. Autodestrukcyjne rozdarcie zanika. Wówczas laserowy strumień Bożej
łaski „wypala ścieżkę” na „ludzkiej płycie życia”. Rozbrzmiewa nieśmiało Muzyka
Wieczności. Już teraz Bóg może wypełniać sobą ogołacanego człowieka. Nigdy nie
przestanę dziękować Bogu za powołanie pustelnicze. Nic cenniejszego na ziemi
nie mogło mnie spotkać. Warto być tymczasowo nic nie znaczącym śmieciem w tym
świecie, gdyż dzięki temu serce łatwiej odkrywa „wieczne znaczenie w oczach
Bożych”. Prawda ta daje siły, aby nie tracić czasu na sprawy drugorzędne, lecz
koncentrować się na sprawach istotnych.
O tym właśnie mówi druga sugestia, w
której Jezus nakazuje powołanemu przez siebie uczniowi, aby zostawił „umarłym
grzebanie ich umarłych”. Stwierdzenie to nie oznacza braku szacunku
dla ludzkich zwłok. Celem wypowiedzi jest zachęta, aby odsunąć na drugi plan
„sprawy przyziemne” i skoncentrować się na istotnych „sprawach niebieskich”.
Przedziwne, ile czasu i energii niektórzy ludzie tracą na rzeczy, z których bez
żadnego uszczerbku dla zdrowia można byłoby zrezygnować. Np. „nie-skromne”
posiłki.
Wreszcie dokonawszy fundamentalnych wyborów, nie
można już odwracać głowy wstecz. Jezus klaruje, że kto „wstecz się ogląda, nie
nadaje się do królestwa Bożego”. Trzeba być jak dobry oracz , który nie
rozgląda się po bokach, ale uważnie trzyma pług i zdecydowanie idzie do
przodu. Chrześcijański radykalizm jest skoncentrowany na
przyszłości. Przeszłość jest bardzo ważna, ale ma jedynie status pomocniczego
„skarbca doświadczeń”. Nie wpatruję się w przeszłość, gdyż to prowadzi do
śmiercionośnego rozdarcia pomiędzy „było” i jest”. Koncentruję się na
teraźniejszości, skierowanej ku przyszłości. Daje to wewnętrzne doświadczenie
Bożego prowadzenia. Wówczas, niesiony przez Ducha Świętego, idę zdecydowanie w
stronę Nieba.
Bóg jest nieskończony w Miłosierdziu, tak więc
ufam, że nawet mnie, nędznego grzesznika, przyjmie na wieki do swego
Domu. Św. Teresko, Patronko dzisiejszego dnia, módl się za
nami!
1 październik 2014 (Łk 9, 57-62)