Odpowiedzialna troska


„Człowiek, powierzony przez Opatrzność naszej trosce i odpowiedzialności”. Sprawa dotyczy relacji, w której jeden człowiek jest odpowiedzialny za drugiego. Pojawia się kwestia sposobu rozumienia i realizacji troski o życie powierzonej nam osoby. Istnieją dwie wielkie pokusy, które warto sobie uświadomić.     

   Pierwsza pokusa wiąże się z postawą obojętności. Człowiek, o którego mamy się troszczyć, zostaje pozostawiony samemu sobie; nie jest obdarzony należytą opieką i  zainteresowaniem. Powoduje to „pełzające” narastanie problemów, które w przyszłości zdetonują z wielką siłą. Np. w sercu dziecka rozgrywa się dramat, ale rodzice na skutek zabiegania tego nie dostrzegają. Podobnie z innymi poważnymi konfliktami w relacjach rodzinnych i w pracy. Choroba obojętności polega na tym, że każdy żyje w swoim hermetycznym świecie. Oczywiście fizyczne oczy mogą drugiego widzieć, ale serce pozostaje zaślepione i nie dostrzega życiowego wołania drugiego. Powoduje to zaistnienie głębokich kryzysów i wielkich nieszczęść, których można było w pełni uniknąć.   

                Druga błędna postawa charakteryzuje się przeciwstawnym ekstremum, nadopiekuńczością.  Człowiek sądzi, że troskliwie się opiekuje. W rzeczywistości jednak jest to bardzo ukryty egoizm, w którym własne odczucia spokoju i braku zmartwienia są ważniejsze od realnego dobra osoby, za którą jesteśmy odpowiedzialni. W przypadku dziecka i nastolatka uniemożliwia to prawidłowy rozwój. W świecie dorosłych „paternalistyczna nadopiekuńczość” zabija inicjatywę i aktywność na skutek braku realnej możliwości wpływania na rzeczywistość. Wiele złego dokonuje się, gdy dziecko jest już dorosłym człowiekiem, a rodzic tego nie zauważa i nadal traktuje je jak małe dziecko. Dziecko oczywiście zawsze pozostanie dzieckiem dla rodzica, ale w nowym etapie życia jest to już "dorosły partner do rozmowy". 

Przy nadopiekuńczości „świat opiekuna” pochłania i unicestwia „świat człowieka podlegającego opiece”. Ma miejsce nieustanne „odmawianie litanii” w rodzaju: „tego nie rób”, „tamto rób”, „siedź, zrobię za ciebie”. Dochodzi nawet do aktów psychicznej przemocy w dobrej wierze, aby uchronić podlegającą sobie osobę przed wyimaginowanymi lub realnymi niebezpieczeństwami. Czy można nazwać miłością robienie z osoby ludzkiej bezwolnego i bezmyślnego przedmiotu? Bóg w imię poszanowania wolności daje dorosłemu człowiekowi nawet prawo do tego, aby sam siebie unieszczęśliwił. Lepiej Boga nie poprawiać! Jak to rozumieć?

                Wiele światła daje nam postawa Jezusa w odniesieniu do Jerozolimy. Jezus jak nikt inny umiłował to święte miasto, któremu z woli Ojca ofiarował dar zbawczego pokoju.  Tu pragnął ostatecznie wypełnić dzieło zbawienia. W tym kontekście warto uważnie przeczytać zapis Ewangelisty: „Gdy Jezus był już blisko Jerozolimy, na widok miasta zapłakał nad nim (…) nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu za to, żeś nie rozpoznało czasu twojego nawiedzenia” (por. Łk 19, 41-44).

Oto wzorzec zdrowo przeżywanej relacji troskliwej odpowiedzialności. Jezus całym sercem ukazywał zbawczą prawdę Jerozolimie. Nikt nie może Mu zarzucić obojętności. Zarazem w pełni uszanował wybór Jerozolimy. Wiedział o jej przyszłym zniszczeniu, które pośrednio było skutkiem odrzucenia zbawczego orędzia pokoju. Nie uległ jednak pokusie „nadopiekuńczości”. Nie użył Boskiej potęgi, aby zmusić do dobra. Właściwa odpowiedzialność polega na tym, że opiekun jest duchowo razem, daje całym sercem miłość i potem w pełni respektuje wolny wybór osoby, która podlega jego opiece. Jest to w pełni aktualne także w przypadku, gdy konsekwencją wyboru będzie to, że „kamień na kamieniu nie pozostanie”.  Taka tragedia nie jest już z winy opiekuna.

Można powiedzieć, że „Boży opiekun” to człowiek, który jest gotów podjąć „cierpienie łez”, gdy pomimo usilnych "działań i tłumaczeń" ukochana osoba schodzi na złą drogę. Te łzy mają jednak w sobie wielką duchową moc. Są to „mistyczne łzy”, które stanowią świadectwo miłości respektującej wolność. Nie jestem obojętny, ale i nie przytłaczam samym sobą. Martwię się nie o siebie, ale o człowieka, za którego jestem odpowiedzialny. Takie łzy stają się najwyższą formą modlitwy, która maksymalnie wspomaga proces wolnej przemiany serca u pogubionego człowieka.

Módlmy się, aby każda dusza, której Jerozolima jest mistycznym symbolem, rozpoznała Jezusowe nawiedzenie i przyjęła życiodajny dar Chrystusowego dobra i pokoju.  

20 listopada 2014 (Łk 19, 41-44)