Wszyscy jesteśmy równi?



Otrzymaliśmy od Boga dokładnie tyle, ile potrzebujemy. W tym sensie wszyscy ludzie mają taki sam punkt startowy na życiowej bieżni. Poczucie, że jedni mają więcej, zaś drudzy mniej bierze się z doczesnego punktu odniesienia. Przy takim rozumieniu istnieją oczywiście gigantyczne nierówności. Jedni rodzą się w domach tak biednych, że ledwie wystarczy na zakup podstawowych produktów. Inni z kolei przychodzą na świat w rodzinach, które posiadają fortuny. Podobnie sprawa wygląda z wielorakimi uzdolnieniami i predyspozycjami.  Niektórzy muszą poświęcić całe godziny, aby opanować najprostszy materiał na studiach lub w pracy. Zarazem są ludzie, którzy w lot chwytają i zapamiętują nawet najbardziej skomplikowane treści. Bardzo ważne, aby nie ulec pokusie kierowania się jedynie doczesnym punktem odniesienia. Wtedy będziemy nieuchronnie skazani na piekące cierpienie na skutek nierówności. Serce zacznie ogarniać bojaźń i złość. Diabeł będzie obsesyjnie podsuwał myśli w rodzaju: „Zobacz, Bóg jest niesprawiedliwy. To zły i twardy Pan, którego powinieneś  się bać”. Energia życiowa będzie wysysana z człowieka przez lęki i złe uczucia.

Na szczęście Jezus daje nam wyzwalające kryterium odniesienia, którym jest Wola Boga Ojca. W oczach Bożych wszyscy jesteśmy równi. Nie ma lepszych i gorszych. Wszelkie hierarchie społeczne to ludzkie wymysły. Dla niektórych osób są to nawet bożki, które zastępują Boga prawdziwego. „Dobra Nowina” Jezusa polegała m.in. na tym, że wskazał na jednakową godność każdej osoby. Warto codziennie  wbijać sobie do głowy: „W perspektywie nieba wszyscy mamy taki sam punkt startu w życie”. Takie przekonanie chroni przed zazdrością i pozwala spokojnie podejmować otrzymaną od Boga drogę życiową.

Dopiero w takim stanie świadomości możemy przejść do drugiego etapu, gdzie istotą jest określenie rzeczy, odnośnie których jesteśmy przekonani, że powinniśmy je robić. Ewangeliczna przypowieść o talentach jest wielkim zaproszeniem do pozytywnej twórczości i kreatywności. W oparciu o to, co mamy i czego pragniemy, powinniśmy podejmować konkretne działania. Owocem takiego podejścia jest stan wewnętrznej radości. W oczach świata powstały wytwór może być czymś bardzo malutkim. Dla Boga nie liczy się jednak zewnętrzna wielkość, ale ilość wkładanej miłości przez autora. Możemy zrobić skromną ikonkę, która dla koneserów sztuki nie będzie miała żadnej wartości. Ale dla Boga nawet „nieporadne drewienko” będzie cenne, jeśli jest zewnętrznym znakiem miłości w sercu twórcy. Na Sądzie Ostatecznym Bóg nie będzie pytał o widzialną wielkość dokonanych dzieł, ale o wielkość niewidzialnej  miłości, która została w nie włożona.

  Wreszcie dochodzimy do trzeciej prawdy, która głosi: „Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma” (Mt 25, 29).  Jak rozumieć to pozornie niesprawiedliwe prawo? Chodzi o to, że brak akceptacji swej sytuacji życiowej oraz brak rozwoju posiadanych talentów generują w człowieku negatywne uczucia. Gdy diabeł taki stan duszy dostrzeże, wtedy przychodzi i jeszcze bardziej nasyca duszę swą diabelską złością i zawiścią. Istniejące jeszcze dobro jest sukcesywnie odbierane. W rezultacie człowiek ulega coraz większej degeneracji. W końcu staje się zgorzkniałym nieszczęśnikiem, który żyje w „piekle własnej roboty”.
Z kolei gdy w sercu jest zgoda na swe życie i ma miejsce pokorne rozwijanie posiadanych zdolności, wtedy taki człowiek otwiera się na Ducha Świętego. Duch Święty dokonuje wówczas cudu rozmnożenia naturalnych predyspozycji i owoców wykonanej już pracy. Wyraziście pokazują to historie wielu „nieporadnych biedaków”. Nieraz na początku mieli naprawdę bardzo malutko, ale pokornie działali w oparciu o to co, mieli Z czasem powstały piękne dzieła. Stało się to możliwe za sprawą „świętego dodania”, którego udzielił sam Bóg.  Ufnie akceptujmy, pokornie działajmy i cieszmy się Bożym błogosławieństwem…

16 listopada 2014 (Mt 25, 14-30)