Człowiek ma wolną wolę. Jadąc drogą może
nagle skręcić i uderzyć w przydrożne drzewo. Ale czy taki wybór ma sens? W
takim ewidentnym przypadku bezsens widać od razu. Niestety, kwestia „życiowych
zjazdów” z dobrej drogi jest zdecydowanie mniej oczywista, choć istota problemu
pozostaje taka sama.
Dobra droga to taka, która przebiega zgodnie ze
wskazaniami Bożych przykazań. Nieraz opłakane skutki „odjazdów od Boga” są
widoczne natychmiast, podobnie jak w przypadku samobójczego uderzenia w drzewo.
Często jednak nie widać od razu złych skutków grzechu; co więcej, owocem
łamania przykazań może być nawet euforia „niebiańskiego stanu”. Jest to
możliwe po zastosowaniu różnych „mechanizmów znieczulających”,
wzmocnionych działaniem złego ducha. Wówczas nawet najbardziej grzeszna postawa
będzie postrzegana jako „piękna”.
Istnieją trzy niebezpieczne mechanizmy ucieczki
przed trudną prawdą. Jeden z nich polega na udawaniu przed sobą, że
wszystko jest w porządku. Jest to zagłuszanie sumienia lub banalizacja
potencjalnych zagrożeń. Ktoś zdradził, ale wypiera to ze świadomości, trwając w
przekonaniu, że jest wierną żoną lub wiernym mężem. Nieraz pewne sytuacje są
traktowane jako „bezgrzeszne przypadki” zachowań, które „normalnie są
grzeszne”.
Drugą metodę można określić mianem „nowomowy
neutralizującej”. Tym razem pojawia się terminologia, która ruguje
pojęcia nasuwające skojarzenia z grzechem. W tym kluczu zamiast
określenia „aborcja” pojawia się eufemizm „zabieg lekarski”, zamiast
„samogwałt” lepiej brzmi „doznanie autoerotyczne”; z kolei
„cyniczne obśmiewanie” lub „brudne oczernianie” zostają sprowadzone jedynie do
„niewinnych pogaduszek” i „ploteczek przy kawie”.
Wreszcie trzeci sposób „eliminacji grzechu”
hołduje zasadzie: „Cel uświęca środki”. Jest to inteligentna pokusa, która
nawet duży grzech jest w stanie „szlachetnie” usprawiedliwić. Wielu katolików
nie chodzi na Mszę Świętą, tłumacząc się potrzebą odpoczynku i troski o
zdrowie. Brak chęci przebywania z żoną, z mężem lub z własnymi dziećmi zostaje
wytłumaczony koniecznością nieustannej pracy zawodowej lub zaangażowaniem w
różne „szczytne akcje” społeczne.
Niestety, żadne „akrobacje” nie zmienią faktu,
że grzech jest grzechem. Bóg pragnie przyjść z pomocą, ale respektuje nasze
wybory. Jeśli chcemy skorzystać z daru uzdrawiającego Miłosierdzia, warto
posłuchać św. Jana Chrzciciela, który woła: „Przygotujcie drogę Panu,
prostujcie ścieżki dla Niego” (por. Mk 1, 1-8). W odpowiedzi, wielu ukorzyło
się, „wyznając przy tym swoje grzechy”. Tak! Żeby Boże Miłosierdzie mogło
działać, najpierw trzeba uznać swój grzech. Grzech jest tym, co robimy wbrew
Miłości Boga.
Wieka porażka, gdy człowiek daje się zwieść
szatanowi i to, co niszczące, zaczyna traktować jako „życiodajne”. Stąd bierze
się trudność w zerwaniu z grzechem. Nie-uznany grzech jest postrzegany jako to,
co daje życie i szczęście. Człowiek zaś chce żyć. Oczywiście, pragnienie życia
jest dobre, wszak pochodzi od samego Boga. Ale prawdziwe życie daje tylko to,
co jest zgodne z Bożymi Przykazaniami. To, co jest sprzeczne z
Dekalogiem, uśmierca duszę i ciało, choć przez pewien czas może się nawet
prezentować jako „uskrzydlająca słodkość” czy też „czarująca boskość”.
Dlatego warto wejść na dobrą i prostą „drogę
Boga”. Nazwanie grzechu grzechem nie jest upokarzające; wręcz przeciwnie, jest
to chwalebny akt stanięcia w prawdzie. Wtedy człowiek zaczyna zamykać furtki
złemu duchowi i otwiera swe wnętrze na Ducha Świętego. W sakramencie
pojednania Bóg uwalnia i uzdrawia ludzkie serce z każdego grzechu,
nawet gdyby miał gigantyczne rozmiary. Jezus jest nieskończony w swym
Miłosierdziu. Zgodnie z obietnicą Jana Chrzciciela, idąc do Chrystusa będziemy
zanurzani w Duchu Świętym. Z kolei Duch Święty będzie nam ukazywał
śmiercionośny charakter grzechu i życiodajny dar Bożych Przykazań. Zarazem
będziemy otrzymywali Boską moc, aby przezwyciężać pokusy lub z nadzieją
powstawać, gdy upadniemy. Prostujmy nasze drogi…
7 grudnia 2014 (Mk 1, 1-8)