W ostatniej chwili ocalał ... Pewien człowiek
był już tuż, tuż przed złożeniem podpisu; swoisty cyrograf, który zrujnowałby
życie. Uwodzicielskie słowa, które przymilnie słyszał, nie były płatkami białej
róży, ale nieczystymi sidłami. Na szczęście w końcu posłuchał ostrzegawczego
głosu Bogu. Zachował bezcenną wolność…
Niestety, niektórzy nieroztropnie wplątali się w
historie, które zamieniły dotychczasowe spokojne życie w codzienny koszmar,
przypominający pobyt w ciężkim więzieniu. Głównym inspiratorem takich
dramatów jest „duch nieczysty”. W słabszej wersji jest to po prostu nieczysty
sposób myślenia, zaś w wersji silniejszej mamy do czynienia z osobowym duchem
nieczystym, który kusi człowieka i zaczyna kierować jego poczynaniami. Nie jest
to tylko pewne metaforyczne określenie zła. W Ewangelii znajdujemy
konkretny zapis mówiący o człowieku, który był „opętany przez ducha
nieczystego” (Mk 1, 21-28).
Nieczystość charakteryzuje się dążeniem do
posiadania drugiego człowieka. „Ja pożądające” jest wtedy na pierwszym miejscu.
W postawie czystości sytuacja wygląda diametralnie inaczej. Osoba o czystych
intencjach szczerze pragnie obdarować dobrem drugą osobę. To ona jest
ważniejsza niż „ja”. Najważniejszy zaś jest Bóg, który jest celem ostatecznym
wszelkiej czystej dobroci.
Człowiek mający nieczyste intencje dąży do tego,
aby drugiego zawłaszczyć dla siebie. Centrum stanowi „ja”, które chce uczynić
kogoś swoją własnością i wykorzystać. Nieraz jest to w pełni świadome i
precyzyjnie zaplanowane działanie. Przykładem tego są różne podstępnie
podsuwane dokumenty do podpisu ze starannie ukrytym haczykiem. Ale bywa,
że człowiek początkowo nie widzi, bądź nie chce uznać oddziaływania ducha
nieczystego. Taka sytuacja ma miejsce, gdy przekonanie o „pięknej miłości” nie
pozwala dostrzec "pochłaniającego" pożądania i egoistycznych
oczekiwań; u siebie lub u kogoś. Mocnymi sygnalizatorami takiego stanu są:
zachłanność, pretensje i chora zazdrość. W nieczystości utrata przedmiotu
pożądania wywołuje złość i agresję; tak jakby głodnemu zabrać miskę ze strawą
sprzed nosa. Dlatego „uroki nieczystej miłości” przeobrażają się nawet w
nienawiść. W stanie czystej miłości utrata nie odbiera wewnętrznego pokoju i
dobroci serca. Czysty człowiek wypełnia się bowiem Bogiem, a Bóg przecież
zawsze jest i pozwala zachować duchową równowagę.
Diabeł odrzucił Nieskończonego Boga i teraz jest
wiecznie głodny. Dlatego chce „pożerać” ludzkie dusze i ciała, aby zaspokajać
swój „nieskończony głód”. Z tego powodu wszystkie jego poczynania są nieczystym
pożądaniem. Zarazem jak „przyuważy” człowieka o „nieczystych zapędach”, to
będzie go coraz intensywniej kusić. Początkowo są to tylko sporadyczne
podszepty, potem ciągi dręczących myśli, a na końcu możliwy jest nawet stan
opętania. Wówczas dusza i ciało są wzięte we władanie.
W tej strategii osaczania bardzo często
wykorzystywane są zewnętrznie „atrakcyjne słowa i obietnice”. Ale to jest tylko
swoista przynęta, aby złowić swą ofiarę. Pod cudnie lśniącym papierkiem nie ma
słodyczy miłości, ale jest gorycz pożądania i posiadania. Ze strony diabła mogą
wyjść nawet „święte dźwięki”. W Ewangelii duch nieczysty poprzez opętanego
człowieka mówi do Jezusa: „jesteś: Święty Boży”. Oczywiście nie było w tym
wyznaniu żadnej miłości, tylko oskarżycielska pretensja: „Czego chcesz od nas,
Jezusie Nazarejczyku?”. Diabeł chciał dalej pozostać w zniewolonym człowieku.
Dlatego Jezus nie zachwycił się „świętym wołaniem”, ale zdecydowanie rozkazał:
„Milcz i wyjdź z niego!”.
To bezcenny drogowskaz. Jeśli zorientujemy się,
że duch nieczysty działa, trzeba podjąć zdecydowane działania wedle Bożej
miłości i mądrości. Niezbędne jest pokorne błaganie, aby Bóg pomógł jak najszybciej
wyplątać się z macek ducha nieczystego, który atakuje bezpośrednio lub przez
kogoś. Chrystus na pewno będzie chciał pomóc, bo On „duchom nieczystym
rozkazuje i są Mu posłuszne”. Niech Jezus będzie najważniejszą Osobą naszego
życia. Wtedy nasze dusze będą czyste i zarazem nie staniemy się ofiarami knowań
ducha nieczystego. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni ujrzą Boga…
1 lutego 2015 (Mk 1, 21-28)