Ofiara z miłości


Nowotwór złośliwy… Gwałtowny rozwój choroby… Podjęte wszelkie modlitwy i działania medyczne. Chory za wszelką cenę chce żyć. Nie godzi się na śmierć. Jednak po niedługim czasie umiera. Rodzina pogrążona w bólu. Rozpaczliwe: „Boże, dlaczego zabrałeś?”… 

  Są też osoby, które z radością zakończyłyby doczesny żywot. Są przygotowane, aby w poczuciu swej nicości, ufając Bożemu Miłosierdziu, powiedzieć: „Panie, z wdzięcznością przyjmuję Twoje zaproszenie do Wieczności”. Niektórzy dobrowolnie oddają w sercu swe życie, aby dzięki tej ofierze Bóg zachował przy życiu inną osobę. Przykładem tej logiki myślenia jest postawa św. o. M. Kolbe. Jego pójście na śmierć, w miejsce współwięźnia, nie było jedynie nagłym dobrodusznym odruchem. Było to uzewnętrznienie ofiary, która wcześniej przez cała lata dojrzewała w jego sercu. Męczennik prawdziwie wziął przykład z Jezusa, który dobrowolnie złożył ofiarę ze swego życia dla zbawienia ludzi.

Pewna osoba, gotowa umrzeć zastępczo, modli się następująco: „Panie, pozostaw chorą śmiertelnie osobę przy życiu, a w jej miejsce zabierz mnie. Ale nie moja, lecz Twoja wola niech się dzieje”.  Jeśli Bóg wysłucha, wtedy modlący się umrze, zaś śmiertelnie chora osoba powróci do zdrowia. Ta święta wymiana jest aktem miłości, który jest zakorzeniony w słowach Jezusa: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15, 9-17). 

Bardzo bym się cieszył, gdybym mógł umrzeć, aby dzięki temu ktoś inny mógł żyć. Zwłaszcza śmiertelnie chory, który nie chce umrzeć. Dzięki temu on także byłby szczęśliwy, że jednak przeżył. Wielka sprawa, jeśli mąż lub żona, wraz dziećmi, mogliby jeszcze wiele lat trwać jako pełna rodzina. A już szczególnie byłoby to cenne tam, gdzie niechciana śmierć byłaby powodem czyjegoś definitywnego odejścia od wiary. Wszak bywają sytuacje, że dziecko przestaje wierzyć w Boga, który zabrał mamusię lub tatusia…

Niektórzy twierdzą, że modlitwa „Panie zabierz moje życie, aby drugi człowiek żył” nie powinna mieć miejsca. Wszak Bóg sam wie, co ma robić. Jest to błędne rozumowanie. W tej logice, należałoby zakwestionować każdą modlitwę. Po co się modlić, skoro Bóg i tak zrobi, co chce? W tym aspekcie trzeba podkreślić, że modlitwa jest nieodzowna, bo pomaga w przyjęciu woli Bożej.  A czy w takim razie nie wystarczy jedynie modlitwa o czyjeś uzdrowienie?  Jeśli ktoś czuje wezwanie tylko do takiej modlitwy, to nic więcej nie ma prawa robić.  

Zdarza się jednak , że uzdrowienie jednej osoby może nastąpić jedynie wtedy, gdy inna osoba złoży w jej intencji ofiarę ze swego życia. Taka „ofiara zastępcza” ma oczywiście skuteczność jedynie mocą ofiary Jezusa Chrystusa. Dlaczego Bóg tak chce? To już wie tylko Bóg! W każdym razie niektórzy otrzymują zaproszenie do takiej modlitwy i ofiary. Wówczas serce modlącego staje się w pełni dyspozycyjne do wszelkich Bożych wyroków. Oczywiście źródłem duchowej siły jest Duch Święty. Ale do przyjęcia łaski trzeba się przygotowywać. Sens pustelniczego odejścia od świata polega na tym, aby w każdej chwili być gotowym oddać życie; także w tym celu, aby inny człowiek przeżył. Żadne doczesne więzy nie mogą trzymać w tym świecie. Tylko Jezus Chrystus…

Argumenty, aby w tym świecie jak najdłużej żyć, są przejawem myślenia typowo doczesnego. Bez traktowania na serio Wieczności. Myśląc takimi kategoriami, Jezus nie powinien tak szybko umierać… Jeden akt dobrowolnie oddanego życia, w posłuszeństwie Bogu, może mieć większą wartość aniżeli całe długie lata kurczowego trzymania się doczesności. Jezus często podkreślał, że będzie cierpiał, umrze i zmartwychwstanie, aby w ten sposób wypełnić wolę Ojca. Z miłości oddał swe życie, aby wszyscy ludzie  mogli być zbawieni i żyć wiecznie. Tak! Najgłębsza miłość jest wtedy, gdy jeden oddaje życie za drugiego…

4 marca 2015 (J 15, 9-17)