Zaczęła bardzo boleśnie odczuwać samotność.
Przygnębiające doświadczenie bezsensu i przegranego życia. Pomimo pragnienia
założenia rodziny, wciąż nikt nie pojawił się na horyzoncie. Myśl „już nic się
nie zmieni” coraz częściej przypuszczała swe dołujące ataki… Samotność stała
się także nieznośnym ciężarem w pewnym małżeństwie. Jakaś przerażająca pustka
zaczęła zewsząd ogarniać i pochłaniać każde słowo do „współmieszkańca”, niby
bliskiego, a jakże odległego. Zero dialogu, dwa światy rozmijające się w biegu
niczym mknące w przeciwnych kierunkach samochody po dwóch oddzielonych barierą
pasmach autostrady... Paraliż samotności dopadł także pewną osobę w zakonie.
Smutna egzystencja, pozbawiona odczuwania Miłosiernego Boga. Rozmyślania o
jakimś innym rodzaju życia stały się preferowanym lekiem na wszechogarniającą
ciemność codziennego niezrozumienia i osamotnienia…
Wbrew powierzchownym przekonaniom, „piekło
samotności” nie jest to kwestia na poziomie fizycznego „być lub nie być”
drugiej osoby. Człowiek może dać jedynie doraźną lub okresową ulgę, ale po
pewnym czasie osamotnienie bezwzględnie dopadnie, jeśli wnętrze nie jest we
właściwym stanie duchowym. Nastąpi proces zamykania się w sobie; ewentualnie,
gdy jest dobrze, pojawi się lęk, aby nie utracić bliskiej osoby. Istota
problemu tkwi w ludzkim sercu. Cóż w takim razie czynić?
Warto zwrócić uwagę na słowa, które Jezus
wypowiada do swych uczniów: „Rozproszycie się każdy w swoją stronę, a Mnie
zostawicie samego. Ale Ja nie jestem sam, bo Ojciec jest ze Mną” (por. J 16,
29-33). Tak! Jezus nie boi się tego, że zostanie opuszczony. Bycie bez
fizycznej obecności ludzi jest dla Niego możliwe dzięki wewnętrznej relacji z
Ojcem. Obecność Boga sprawia, że ludzka absencja nie miażdży. Bóg obdarza swą
obecnością, a Jezus poprzez miłość otwiera się na ten wewnętrznie wypełniający
Go dar. Zarazem pozwala się ogarnąć Boskiej Miłości. To wszystko sprawia, że
samotność nie staje się przeklęta, ale błogosławiona. Jezus pokazuje, jak dawać
sobie radę z samotnością.
Przede wszystkim nie szukam rozwiązań „na
zewnątrz”, ale „wewnątrz siebie”. Ta metoda działania odgrywa pierwszoplanowe
znaczenie w życiu pustelnika. Ale jest to sposób myślenia dla każdego, kto nie
chce dogorywać z powodu samotności i zarazem nie chce wykorzystywać innych jako
przydatnego środka do tego, by nie czuć się samotnie.
Kluczowe znaczenie ma postawa życzliwości i
miłości. Miłość chroni przed zamykaniem się w sobie i otwiera na drugą osobę.
Powstaje przestrzeń spotkania. Jeśli drugi człowiek się pojawi, to dobrze.
Jeśli nie, to nic tragicznego się nie dzieje, bo tę przestrzeń wypełnia Bóg.
Dlatego pustelnik musi ciężko pracować, aby kochać i być otwartym człowiekiem.
Z tym, że otwartość jest tutaj zasadniczo aktualizowana poprzez bycie z Bogiem
i z ludźmi w modlitwie i poprzez duchowe wsparcie. Na innych drogach powołania
niezmiennie spotkanie z Bogiem powinno być fundamentem wszystkich innych
spotkań. Dzięki temu, niezależnie od postawy innych osób, małżeństwo lub
wspólnota zakonna nie będą przestrzenią, w której przeżywana jest „przeklęta
samotność”.
Wreszcie bardzo ważne, aby nie poddawać się
lękowi o przyszłość, przed czymś lub przed kimś. Gdy ktoś lęka się, że nie
znajdzie męża lub żony, generuje i intensyfikuje poczucie „złej samotności”.
Powstaje wrażenie bycia opuszczonym i zapomnianym nawet przez Boga. Remedium na
to jest wiara, że Bóg nie tyko wypełnia miłością „od wewnątrz”, ale i „od
zewnątrz”. Wiara, że Bóg otula swą miłującą obecnością, usuwa lęk i
uszczęśliwia. Z kolei taki stan otwiera na spotkanie ewentualnego człowieka.
Towarzyszy temu pokój i cierpliwość. Żyję najlepiej jak potrafię i niech się
dzieje Wola Boża. Jak będzie z człowiekiem, tak będzie. Najważniejsze, że nie
jestem sam, sama, bo Bóg jest ze mną. Z Jezusem samotność w świecie
zostaje pokonana. Otwiera się piękna perspektywa bycia z Bogiem i w Bogu z
ludźmi…
18 maja 2015 (J 16, 29-33)