Wedle zła czy dobra?


Gdy jeden człowiek skrzywdzi drugiego człowieka… Co potem się dzieje? Jak wytłumaczyć zaskakującą nieraz eskalację złości lub nagły rozkwit dobroci? Bardzo dużo zależy od tego, czy krzywdziciel pokornie uderzy się w piersi i uzna swą winę, czy też będzie zatwardziale obstawał przy słuszności swych racji i zachowań. W zależności od tego, dalszy rozwój sytuacji będzie przebiegał wedle dwóch całkowicie odmiennych uwarunkowań duchowych.

Niestety, często raniące słowa, niesprawiedliwe decyzje lub poniżające gesty nie wywołują skruchy u krzywdziciela. Na poziomie swej świadomości, tkwi on w przekonaniu, że ma rację i działa prawidłowo. Ale rzeczywistości nie da się oszukać. Natura człowieka, stworzona przez Boga, zawsze reaguje adekwatnie do obiektywnej prawdy. Nawet gdy człowiek wmawia sobie, że robi dobrze, z głębi wnętrza i tak wydobywa się komunikat: „To jest złe”. To powoduje u krzywdziciela wewnętrzne zderzenie głosu „zły czyn” z wmawianym sobie przekonaniem „dobry czyn”. Napięcie musi być jakoś odreagowane. Dlatego cała „burzowa złość” jest wyładowana na skrzywdzonym człowieku. Ale nie na tym koniec. Przecież nie można tak bez powodu karać i ostro traktować niewinnego. Tak oto na arenę wchodzi kolejny mechanizm usprawiedliwienia zadawanych cięgów. Otóż niewinny otrzymuje etykietę „zły człowiek”. To przewrotne rozwiązanie pozwala uzasadnić zadawane ciosy. Skoro ktoś jest zły, to należy go porządnie ukarać i wymierzyć mu sprawiedliwość.  

Im wyrządzana krzywda jest większa, tym większa jest złość i mocniejsze ciosy. Aby je uzasadnić, oprawca musi swą ofiarę postrzegać w coraz bardziej ciemnych barwach. Wyrządzone zło nie powoduje u złoczyńcy skruchy i współczucia dla poszkodowanego, ale wręcz przeciwnie, wzmaga coraz bardziej wrogie i nienawistne działanie. Ujawnia się perwersja zła. Im krzywdziciel wyrządzi więcej zła swej ofierze, tym bardziej ją nienawidzi i tym bardziej nią pogardza jako kimś złym i przewrotnym. Wołanie skrzywdzonego o szacunek wywołuje nieraz efekt odwrotny. Znieprawione serce, aby zachować iluzję słusznego działania, wzmacnia zagłuszanie poprzez jeszcze większe lekceważenie.   

Gdy zaistnieje wielkie zło, z reguły dołącza diabeł. Nawrócenie niezmiennie jest możliwe, ale praktycznie jest coraz bardziej trudne, gdyż wymaga uznania wszystkich wcześniejszych warstw znieprawienia. To tłumaczy, dlaczego niektórzy bez opamiętania brną w coraz większe „bagno zła”. Poniżanie, zadawanie bólu i wykorzystywanie stają się perwersyjnym narkotykiem, który musi być brany w coraz większych dawkach. Jeśli człowiek nie zatrzyma się w tym „pędzie krzywdzenia i zabijania”, ostatecznie stanie twarzą w Twarz z Bogiem. Jedna z ewangelicznych przypowieści ukazuje wyraziście ten proces zabijania, z coraz większym rozjuszeniem. Jezus przestrzega, że ostatnim akordem „pańskiego życia” będzie spotkanie z prawdziwym Panem, który „Przyjdzie i wytraci” (Mk 12, 1-12)…

Lepiej obrać zupełnie inne itinerarium. Jest to droga dziecka Bożego, które w Bogu uznaje Miłosiernego Ojca. Jak teraz wygląda rozwój sytuacji? Otóż jeśli człowiek kogoś skrzywdzi, wtedy od razu uznaje swój grzech, prosi o przebaczenie i ufnie powierza się Bożemu Miłosierdziu. Dzięki temu serce nie twardnieje, ale wręcz przeciwnie; uzdrowione z grzechu Bożym miłosierdziem staje się bardziej wrażliwe  i spragnione dobra. Po wyrządzeniu krzywdy postrzegamy poszkodowaną osobę w świetle Bożej miłości. Dzięki temu przychodzi Duch Święty, który sprawia, że zaczynamy odkrywać w niej wcześniej niedostrzegane dobro. Nieraz dokonuje się nawet przedziwny rozkwit dobroci. To znaczy wcześniej skrzywdzona osoba zaczyna być szczerze obdarowywana miłością i serdecznością. Nie jest to tylko pragnienie zadośćuczynienia, ale akt uznania sercem: „Jesteś dzieckiem Bożym”. Taka postawa otwiera na Chrystusa. Zdążanie na spotkanie z Bogiem twarzą w Twarz nabiera nowego sensu. Tym razem będzie to rozbłysk wiecznie uszczęśliwiającej Miłości… Jaką wieczność teraz wybieramy, taką będziemy mieli…     

1 czerwca 2015 (Mk 12, 1-12)