Jesteśmy stworzeni, aby karmić się Eucharystią.
Bóg pragnie wypełniać nas sobą. Nie przychodzi tylko w sensie duchowej
obecności. Bóg jest obecny także w wymiarze materialnym. Konsekrowany chleb i
wino nie są tylko symbolami, ale realnym Boskim Ciałem i Boską Krwią.
Jezus mówi: „Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie
żył na wieki” (por. J 6, 41-51). Tak więc chodzi o pokarm i napój, który nie
tylko umacnia docześnie, ale daje przede wszystkim życie wieczne. Świadomie
odrzucając Eucharystię, człowiek skazuje siebie na doświadczenie „ssącej od
wewnątrz pustki”, która będzie mieć miejsce także po śmierci. Nic nie jest w
stanie wiecznie zastąpić Chrystusa, który jest nieskończonym Bogiem i
Człowiekiem. Docześnie przez pewien czas można znaleźć różne podróbki i zastępniki.
Ale każda skończona rzeczywistość zawsze się wyczerpie. Można także szukać
wciąż nowych środków nasycania doświadczanego pragnienia i głodu. Taki sposób
postępowania jeszcze bardziej gmatwa życie. Dochodzi bowiem czynnik swoistej
pogoni za wiatrem.
Człowiek sam siebie nie zaspokoi. Ten cel jest w
stanie zrealizować tylko i wyłącznie Bóg Wcielony, który przyjmowany jest w
darze Eucharystii. Oto fundamentalna prawda, która stanowi centrum
chrześcijańskiego życia. Stajemy wobec misterium, gdzie jesteśmy nasączani
promieniowaniem jednocześnie boskim i ludzkim. Chrystus jest jedną osobą, ale
ma jednocześnie prawdziwą naturę Boga i człowieka. „Jam jest chleb, który z
nieba zstąpił”. Nie wystarczy uznać w Chrystusie szlachetnego człowieka, który
jest wzorcem do naśladowania. Ograniczenie się do ludzkiej perspektywy to
totalne zubożenie i przekłamanie. Zarazem postrzeganie Chrystusa tylko jako
„odcieleśnionego” duchowego Boga jest także głęboką nieprawdą. Jakaż tragedia,
że niektórzy ludzie zachowują się tak, jak gdyby z Chrystusem nie mieli nic
wspólnego. Zaprzepaszczona zostaje cała nieogarniona płaszczyzna wspólnego
człowieczeństwa.
Dlatego warto otworzyć się na Eucharystię, która
jest odpowiedzią na najgłębsze ludzkie tęsknoty w życiu doczesnym i wiecznym. Samo
teoretyczne uznanie tej prawdy jednak nie wystarczy. Człowiek powinien spełniać
odpowiednie warunki, aby być w stanie wchłonąć w siebie pokarm eucharystyczny.
Nie oznacza to faktu warunkowej miłości ze strony Boga. Bóg kocha
bezinteresownie, ale człowiek musi po prostu mieć zdolność przyjęcia w siebie
tego, co otrzymuje. Bardzo dobrze ilustruje to czynność jedzenia zwykłego
posiłku. Samo wzięcie do ust pokarmu nie oznacza, że organizm otrzyma
życiodajne substancje. Jeśli człowiek jest poważnie chory, paradoksalnie, im
więcej zje, może nawet poczuć się jeszcze gorzej. Jedzenie nie wzmocni, ale
osłabi. Niezbędny jest właściwy stan zdrowia, aby organizm prawidłowo wszystko
wchłonął i zyskał konieczne substancje odżywcze.
Podobnie w przypadku Eucharystii. W jednej z
modlitw w czasie Mszy Świętej kapłan wypowiada znamienne słowa: „Panie Jezu
Chryste, niech przyjęcie Ciała i Krwi Twojej nie ściągnie na mnie wyroku
potępienia”. Chodzi o to, aby dusza nie była w stanie grzechu ciężkiego. Wtedy
bowiem człowiek nie jest zjednoczony z Bogiem i przyjmując Komunię Świętą, do
istniejących grzechów ciężkich dochodzi jeszcze świętokradztwo.
Najlepszą formą dobrego przygotowania jest
codzienna modlitwa, pokorne przyjmowanie Bożego Miłosierdzia, miłość w sercu i
w umyśle zgoda z nauką Jezusa Chrystusa. Gdy człowiek trwa w takim stanie,
wtedy Eucharystia jest pięknym ukoronowaniem całokształtu życia i owocuje w
postaci doczesnego błogosławieństwa i życia wiecznie szczęśliwego. Przy okazji
trzeba podkreślić, że zatrzymanie się jedynie na poziomie modlitwy osobistej
bez Eucharystii jest jakimś gigantycznym błędem. Kto mówi: „głęboko modlę się”
i jednocześnie dobrowolnie rezygnuje z Eucharystii, czyni coś przedziwnego. To
tak, jakby uważnie przeczytać „sposób użycia” otrzymanego od lekarza leku, a
potem tego leku już nie zażywać…
Kto chce żyć, niech z ufnością i pokorą
przyjmuje Jezusa Chrystusa w darze Eucharystii…
9 sierpnia 2015 (J 6, 41-51)