Błąd i co dalej?



Człowiek nie jest doskonały w swych działaniach. Z różnych powodów popełnia błędy. Gdy mówimy o błędzie, akcent pada na fakt, że określone myśli lub decyzje nie są słuszne, ewentualnie coś nie jest prawidłowo wykonane. Chodzi o wyartykułowanie odchylenia od tego, co utożsamiany z rozwiązaniem idealnym, najlepszym. Istotna trudność związana jest z tym, że nie mamy poznania w pełni doskonałego. Brak pełnej wiedzy powoduje, że mogą pojawić się błędy nawet wtedy, gdy szczerze pragniemy, aby wszystko było jak najlepiej. Newralgiczne znaczenie mam moment, gdy człowiek odważnie stwierdzi: „Pomyliłem się”.  Nie ma problemu, gdy sprawa dotyczy jakiejś błahostki. Sprawy wyglądają zupełnie inaczej, gdy chodzi o bardzo poważne konsekwencje, od których zależy dalszy bieg życia. Jak wtedy zachować się? Warto uświadomić sobie dwie radykalnie odmienne sytuacje.

Pierwsza sytuacja charakteryzuje się tym, że na skutek błędu, zaistniałego biegu wydarzeń już nie można w swej istocie nic zmienić. Przykładem tego są małżeństwa, które zostały ważnie zawarte. W chwili ślubu wszystko wskazywało po obu stronach, że jest to właściwa decyzja. Nikt świadomie niczego nie ukrywał. A jednak z czasem występują tak wielkie rozbieżności w postrzeganiu różnych codziennych spraw, że wspólne życie przybiera postać niekończących się sporów i kłótni. W świadomości pojawia się druzgocąca myśl: „Jak mogłem/mogłam tak bardzo się pomylić?”.  W takim przypadku wolą Boga jest, aby dalej wiernie trwać zgodnie ze „ślubowanym słowem”. Boże Miłosierdzie udzieli „dodatkowych” łask, aby niejako zrekompensować konsekwencje ewentualnego błędu przy wyborze życiowego partnera.  

Niezwykle interesująca jest druga sytuacja, gdy istnieje możliwość pełnego „wyjścia na prostą” po zaistniałym błędzie. Oczywiście pierwotnej, błędnej decyzji już nie cofniemy, ale możemy podjąć nową decyzję, która anuluje skutki poprzedniej. Często jednak pojawia się bardzo poważny dylemat. Otóż trudność polega na tym, że trwanie przy błędnej decyzji doraźnie jest prostsze, nie wymaga dodatkowego wysiłku, póki co jest „święty spokój” i wszystko w odbiorze społecznym wygląda bardzo dobrze. Z kolei podjęcie „decyzji naprawczej” łączy się z powstaniem szeregu doraźnych trudności, konieczny jest duży nakład nowej pracy i bardzo boli upokarzające poczucie pomylenia się. Nieraz jest to prawdziwa „droga przez mękę” w kontekście reakcji społecznych. Przykładem tego może być wejście w narzeczeństwo z niewłaściwą osobą, studia, które okazały się „niewypałem”, lub błędny wybór miejsca zamieszkania. W takich przypadkach warto jednak podjąć „decyzję naprawczą” i przejść nawet największe „czasowe cierpienia”, gdyż dzięki temu w przyszłości uzyskamy trwały stan, w którym będziemy szczęśliwi.  Jeśli ulegniemy pokusie i bezwładnie pozostaniemy przy pierwotnym rozwiązaniu, potem z czasem będziemy coraz bardziej cierpieć, że „to nie tak miało być”. Zarazem im później, tym z reguły trudniej dokonać zmiany. Może to stać się nawet niemożliwe, jeśli ktoś na dalszej drodze podjął definitywne zaangażowania. Wielkim dramatem jest, gdy ktoś uparcie tkwi w błędnych decyzjach moralnych, jak np. ewangeliczny Herod. Po tragicznym zdarzeniu z Janem Chrzcicielem nie nawrócił się, ale podobną postawę prezentował wobec Jezusa (por. Łk 9, 7-9).

Dodajmy jeszcze, że przy decyzjach naprawczych trzeba pamiętać o rozsądnej „metodzie rekonstrukcji”. Nieraz nie można podejmować gwałtownych decyzji, lecz najlepszy efekt uzyskamy, gdy stopniowo będziemy powracać na „optymalne tory”. Obrazowo rzecz ujmując: Gdy jedziemy autostradą i w pewnej chwili zauważymy, że właśnie mijamy nasz zjazd, to lepiej wtedy nie robić gwałtownego manewru, bo może wydarzyć się wielka tragedia. Lepiej przez pewien czas jechać błędną drogą i dopiero potem zjechać bezpiecznie na kolejnym zjeździe. Najważniejsze, że dotrzemy do celu, tylko nieco później. Przy próbie „nagłej naprawy” moglibyśmy w ogóle nie dotrzeć lub spowodować poważne komplikacje.

Panie, udzielaj nam łaski, abyśmy jak najlepiej odczytywali Twoją wolę… 

24 września 2015 (Łk 9, 7-9)