Żyć zgodnie z sumieniem… Nie tłumaczyć się ze
swego sposobu życia i zarazem nikomu swego życia nie narzucać. Sens ma
tylko ewentualne podzielenie się swoim życiem na zasadzie nędznego świadectwa.
Generalnie, warto ograniczać ilość wypowiadanych
słów. Wielkim błogosławieństwem jest trwanie w milczeniu. Oczywiście nie na
zasadzie jakiegoś niewolniczego przymusu, ale z własnego wyboru, z
wewnętrznym przekonaniem, że tak jest najbardziej sensownie. Słowa są przydatne
nawet w ważnych rozmowach, ale mają bardzo ograniczone możliwości odnośnie
najbardziej fundamentalnych postaw. Najgłębsze wybory mają swe źródło w sercu i
tak naprawdę tylko Bóg rozumie to, co przed ludzkimi oczami pozostaje zakryte.
Kto jest przyjacielem lub jest zwyczajnie człowiekiem dobrym i życzliwym,
ten zasadniczo nie potrzebuje wyjaśnień, gdyż czysta miłość opiera się na
zaufaniu i ze swej natury emanuje bezwarunkową dobrocią. Kto jest w sercu źle
nastawiony, ten i tak nawet najlepsze argumentacje potraktuje jedynie jako
materiał do dalszego utwierdzania się w dotychczasowych złych myślach i
negatywnych osądach. Najlepiej całą uwagę koncentrować na wewnętrznym
dialogu z Bogiem, zaś zewnętrznie wypowiadać tylko konieczne słowa.
Wielką pomocą w realizacji tego celu jest
samotny styl życia. Samotność i milczenie to dwie nogi, które pozwalają
zachować wewnętrzną równowagę i dzielnie pokonywać nawet największe „Himalaje
cierpień i absurdów”. Jestem bezgranicznie wdzięczny Bogu, że na pustelniczej
drodze coraz bardziej odkrywam moc błogosławieństwa, które jest konsekwencją
trwania w samotności i milczeniu. Oj, warto ciężko pracować nad swoim
gadulstwem, aby potem doświadczać wewnętrznego ukojenia i wyciszenia
namiętności. Starożytni mnisi, ćwicząc tę sprawność, niejednokrotnie nic nie
mówili nawet w czyjejś obecności. Ci, którzy mieli mądrość i pokorę, w lot
chwytali, że milczenie było wyrazem miłości i szacunku i najwyraźniej słowa nie
były potrzebne. Byłaby to bowiem czcza gadanina. Mnisi nie mieli też w zwyczaju
do czegokolwiek nakłaniać, tym bardziej przekonywać do swoich racji poprzez
dyskusję.
Warto także odważnie wejść do krainy samotności,
aby po wielu wcześniejszych bolesnych zmaganiach smakować szczęście, jakie daje
samotne trwanie na „swej pustyni”. Oczywiście nie są to propozycje tylko dla
pustelników. Każdy chrześcijanin może obficie czerpać z rozlicznych
błogosławieństw, które ofiarowuje Jezus Chrystus. By jednak zaczerpnąć z tego
Boskiego daru, trzeba uprzednio wejść w odpowiedni stan duchowy. W każdym
rodzaju powołania, samotność i milczenie są wielką pomocą. Chodzi o to, aby
zewnętrznie pozostając w doczesnym świecie, wewnętrznie niejako „wydostać się”
z niego i już teraz smakować królestwa niebieskiego. Jak to uczynić?
Sednem jest właściwe podejście do tego, co nas w
życiu spotyka. Jeśli cierpimy z powodu doczesnych braków, materialnych bądź
uczuciowych, heroicznie traktujmy to jako powód do radości. Jezus
wszystko z obfitą nawiązką nam wynagrodzi. Co więcej: „Błogosławieni będziecie,
gdy ludzie was znienawidzą i gdy wyłączą was spośród siebie, gdy was zelżą i z
powodu Syna Człowieczego podadzą w pogardę wasze imię jako niecne: cieszcie się
i radujcie w owym dniu, bo wielka jest wasza nagroda w niebie” (por. Łk 6,
20-26). Tę obietnicę można potraktować jako zaproszenie, aby ufnie podejmować
„życie pustelnicze”; dosłownie lub przenośnie na dowolnej drodze powołania.
Pustelnik koncentruje się na Bogu, a nie na
ludzkich reakcjach. Żyjąc samotnie, sam siebie uważam za totalną nicość. Dzięki
temu ewentualna ludzka nienawiść, pogarda lub groźba wykluczenia
tracą moc rażenia, gdyż wcześniej sam siebie „unicestwiłem”. Samotność i
milczenie pozwalają wygenerować niewidzialny, lecz silniejszy od
najpotężniejszych laserów, duchowy strumień „miłującego współczucia”. Strumień
ten pełni funkcję obronną i zarazem jest modlitwą wstawienniczą za atakujących.
Samotność zaś nie przeraża, ale stwarza jeszcze lepsze warunki, aby zgodnie z
poleceniem Jezusa spokojnie „cieszyć się i radować”. Panie Jezu, bądź
uwielbiony w bezcennej obietnicy błogosławieństw!
9 września 2015 (Łk 6, 20-26)