Miłosne pragnienie

             
            Głęboko w człowieku jest głód miłości. Pragnienie, aby kochać i być kochanym. Na skutek różnych  doświadczeń życiowych ta miłosna wrażliwość może zostać poważnie ograniczona. Bardzo dotkliwe są konkretne zranienia. Wtedy powstaje naturalna chęć odwetu. Rozumowanie w stylu, skoro zostałem skrzywdzony, to nie pozostaje mi nic innego, jak teraz samemu krzywdzić. Poważne utrudnienie wprowadza także wychowanie pozbawione domowej atmosfery miłości. Gdy język miłości nie zostaje przekazany, to potem człowiek nie potrafi nim mówić. Mechanizm jest tu dokładnie taki sam, jak w przypadku nauki języka. Zdolność mówienia po polsku nie wzięła się sama z siebie. Jest to możliwe dzięki najbliższym, którzy nauczyli nas  posługiwać się tym językiem. Jeśli brakuje języka miłości, to najczęściej w jego miejsce wchodzi język egoizmu. Słowa, uczynki mają taką właśnie treść, akcent i tonację. Wreszcie człowiek jest w stanie dokonać wyboru zła, mając nawet wszelkie predyspozycje, aby opowiedzieć się za dobrem. Wtedy wybór jednego zła, pociąga za sobą jak domino kolejne złe zachowania. Serce twardnieje i wypełnia się lodem.  

            Co by się jednak nie wydarzyło, głębia serca pozostaje nienaruszona w swym miłosnym pragnieniu. Niezależnie od zaistniałych ograniczeń, niezmiennie w najgłębszych pokładach wnętrza pozostaje pragnienie kochania i bycia kochanym. Jeśli spotykamy kogoś, kto głosi poglądy sprzeczne z Miłością, promuje inne wartości, rani słowem i krzywdzi czynem, to tak naprawdę to wszystko jest jednym wielkim wołaniem o miłość. Jeśli ktoś mówi „nie istniejesz dla mnie”, to zarazem woła „kochaj mnie”. Deklaruje głód nieotrzymanego miłosnego pokarmu. Najczęściej oczywiście ten komunikat jest przekazywany nieświadomie. Krzywdzenie jest jednocześnie wołaniem o miłość. Jest to szczególnie prawdziwe, gdy bolesny cios kierowany jest w kogoś, kto prezentuje się jako miłujący Boga. Wtedy w sercu krzywdziciela jest ukryta nadzieja, że ten deklarujący wiarę, z miłością mnie potraktuje i zacznie zaspokajać istniejący w sercu głód.

          Doskonale rozumiał to Jezus Chrystus. Dlatego nie bał się spotykać z celnikami i grzesznikami, wyjaśniając: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają” (Łk 5, 31). Tym bardziej szedł na  spotkanie z nimi, aby pomóc odnaleźć to, czego szukają. W konsekwencji wielu zmieniało swoje życie. Przykładowo Mateusz (Lewi) był celnikiem. Wykorzystywał ludzi do nieuczciwego bogacenia się. Jezus zaprosił go do siebie: „Pójdź za mną”. Dzięki doświadczonej miłości nastąpiło konkretne nawrócenie. Lewi zapewne poczuł wielką wdzięczność, że Jezus pomógł mu zaspokoić tkwiące głęboko w duszy pragnienie, przysypane grubą warstwą narosłych zachowań niskiego lotu.

          Niestety w życiu o wiele częściej ma miejsca faryzejski styl zachowania. Faryzeusze uważali się za ludzi pobożnych, żyjących miłością Boga. Spotykając się jednak z grzesznikami, prezentowali postawę wyższości. W tej postawie, grzesznik jest materiałem do odrzucenia. Występuje tu lekceważące i pogardliwe: „jesteś zły!”. I to jest nie tylko dramat, ale prawdziwa tragedia. Tragedią jest bowiem to, co się kończy źle. Oto bowiem człowiek wiodący złe życie przychodzi z podświadomą nadzieją do reprezentanta Bożej Miłości. Niesie w sobie nadzieję, że otrzyma zbawienną pomoc. A tu totalne zaskoczenie. Dokładnie coś odwrotnego. Zamiast przyjęcia, postawa odrzucenia. Grzesznik już ma poczucie, że robi źle. I oto dostaje nokautujący cios, utwierdzający go w dotychczasowej beznadziei zła. W konsekwencji utwierdza się w dwóch bolesnych postawach. Pierwsza, to jeszcze głębsze trwanie w dotychczasowym złu. Druga, to pogłębienie się niewiary w istnienie Miłości. Podający się za reprezentanta Miłości dał bowiem ewidentny dowód jej braku. Skoro nawet on tak postąpił, to znaczy, że tak naprawdę miłości nie ma, lub trzeba jej szukać zupełnie u kogoś innego.

         Oczywiście, najczęściej czyn miłości nie wyzwala od razu przemiany życia. Ale dając słowo i gest dobroci, nawet doraźnie otrzymując bolesny cios zwrotny, pomagamy wchodzić na właściwą drogę. To naprawdę piękne być zwiastunem poranka Zmartwychwstania Miłości.

         16 lutego 2013 (Łk 5, 27-32)