Nie zmarnuj modlitwy


„Nie bójcie się grzechu”. Tak woła Dostojewski ustami starca Zosimy. Na pierwszy rzut oka, to demoralizujące namawianie do grzechu. Nic jednak bardziej błędnego! To byłoby powierzchowne odczytanie pustelniczego głosu starca. W tych słowach wyrażona jest głęboka mądrość życiowa. Sprawa dotyczy naszej świadomości i woli. Chodzi o odwagę uznania własnej grzeszności. Nie bójmy się nazwania po imieniu konkretnych grzechów. Odważnie przyznajmy, że nasze życie jest swoistym serem szwajcarskim, podziurawionym przez różnorakie grzechy. 

Jest pewien bolesny moment. To chwila pokornego zawołania przed Bogiem: zgrzeszyłem.  Ale dzięki tak ujrzanej prawdzie, można potem zacząć coś robić. Realna staje się współpraca z Bożym Miłosierdziem. Jeśli człowiek boi się przyznać do grzechu, to staje się bezgrzesznym potworem. Żałosna iluzja bezgrzeszności. Wszak grzechy nadal istnieją, tyle że ukryte. 
Od sposobu podejścia do grzechu zależy nasza modlitwa. Niezwykle inspirująca jest ewangeliczna przypowieść o faryzeuszu i celniku. Ukazuje dwa całkiem odmienne sposoby stanięcia przed Bogiem.  

Modlitwa faryzejska polega na tym, że człowiek przychodzi i dumnie pręży pierś. Błyska uzyskanymi odznaczeniami i recytuje litanię swych zasług. Staje z głową podniesioną do góry. Bóg jest zasadniczo do tego, aby popadł w zachwyt nad wspaniałością modlącego się. „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie: zdziercy, niesprawiedliwi, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik” (Łk 18, 11). Niestety, cała ta życiowa konstrukcja wznoszona jest na ufności pokładanej w sobie. Taki człowiek śmiesznie uważa się za najlepszego. Innych lekceważy, a nawet nimi gardzi. 

Modlitwa celnika jest całkowicie inna. Taki człowiek uznaje, że ma na sumieniu wiele grzechów. Widzi liczne zachowania, które raczej chluby nie przynoszą. Wielokrotnie złamane przykazania. Ale w tym wszystkim pojawia się pokorne uznanie swej grzeszności. Nie ma tu pysznego samousprawiedliwienia. Wzrok pokornie spuszczony w dół. W poczuciu swej beznadziejnej nędzy, celnik z głębi serca woła:  „Boże, miej litość dla mnie grzesznika!” (Łk 18, 13). Pokorne uznanie grzechu i nadzieja pokładana jedynie w Bożym Miłosierdziu.  

Wskazując na celnika, Jezus klarownie stwierdza: „Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten” (Łk 18, 14). Te słowa to konkretne światło. W życiu faryzejskim choć nie ma wielu grzechów, to jednak pojawia się ten największy. To grzech odrażającej pychy. Pycha wszystko niszczy i zamyka na Boga. Nawet wielkie czyny i wzniosłe modlitwy staja się jedną wielką stratą. Gorliwe praktyki religijne, zamiast zbliżać, oddalają od Boga.   

Tylko pokornie wznoszona modlitwa może być wysłuchana. Bóg z radością usprawiedliwi grzesznika i obficie wyleje strumień Miłosierdzia. Trzeba jednak uznać swój grzech i z ufnością przyjść do Niego. Bóg obiecał, że wysłucha naszych modlitw zgodnych z Jego Wolą. Odejście od grzechu jest na pewno wolą Pana. Można więc zawsze być pewnym, że takie pokorne modlitwy zostaną wysłuchane. 

Jakże to piękna modlitwa, paść na ziemię ze łzami w oczach i pokornie zawołać. Jak? Panie, zgrzeszyłem, miej litość nade mną!

9 marca 2013 (Łk 18, 9-14)