Próba rzeczywistej Miłości


Maltretowane dziecko. Z premedytacją bite i torturowane. Wściekła twarz oprawcy. Ojciec dziecka jest naocznym świadkiem brutalnych uderzeń i zadawanych krwawiących ran. Widzi to wszystko i nic nie robi. Nie staje w obronie. Fizycznie jest, a jakby go nie było. Ten obraz nie jest  przerysowanym wytworem wybujałej fantazji. To  zaledwie preludium do tego, co realnie rozgrywa się w Wielki Piątek. 

Jezus Chrystus zostaje ukrzyżowany. Ten historyczny fakt przeszywa wszystkie czasy. Jest  wciąż aktualny. Ludzie przy tej okazji prezentują szerokie spektrum najniższych uczuć i zachowań. Ale ta ludzka nędza stanowi zaledwie  jakąś drobinkę wobec największego „skandalu” Wielkiego Piątku.  

Syn Boży jest sponiewierany i ostatecznie zabity. Krew i woda, bezdyskusyjne znaki śmierci. I oto Bóg Ojciec absolutnie milczy. Nic nie robi, aby ratować swego Syna. Przedziwne, po wcześniejszej deklaracji miłującego ojcostwa: „Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”. (Mt, 3, 17). Teraz ten umiłowany Syn jest rozcierany na miazgę. A Bóg Ojciec sprawia wrażenie, jakby zapomniał, kim jest i co powiedział. Jest Absolutną Nieskończoną Mocą. Dlaczego więc nie staje w obronie swego Syna? Zabijają Jego dziecko, a On jakby odszedł. Syn woła do Niego błagalnie: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił” (Mt 27, 46). Czuje całkowite opuszczenie. Bolesne uczucie nieobecności ojca. Syn woła Ojca, aby w końcu przypomniał sobie, że ma dziecko i przyszedł.  Ojciec nie odpowiada. Brutalna ściana milczenia. 

Stajemy wobec pytania, które trzeba w końcu postawić. Jak to jest z tym Bogiem Ojcem? Są tylko dwie możliwe odpowiedzi. Pierwsza, Ojciec wypowiedział jedynie puste słowa. Tak naprawdę nie kocha i egoistycznie pozostawił swego Syna na pastwę losu. I druga odpowiedź: Ojciec kocha swe dziecko. Kocha Miłością taką, że nasze żałośnie ograniczone serce nijak Jej pojąć nie może. Zdecydowanie druga odpowiedź.  

Gdy Jezus był krzyżowany i torturowany, Ojciec przenikał nieskończoną Miłością swe Dziecko, umiłowanego Syna. Bóg patrzył na zabijanie swego Syna i jednocześnie obdarzał Go Miłością. Z tego wypływa niezwykła prawda o najwyższej miłości. Kochać doskonale, to zgodzić się na śmierć kochanej osoby. Jak to? Otóż pełne szczerości zaangażowanie ofiarnego serca i troska o drugiego wcale nie utożsamia się automatycznie z miłością. Wiele osób popełnia tu kardynalny błąd. Taki stan utożsamia już z miłością. A wcale tak nie musi być. Zamiast miłości, to może być wysublimowana forma posiadania drugiego. Poświęcam się nawet heroicznie, ale w zamian oczekuję, że kochany człowiek będzie tylko MÓJ. Z tej zabójczej chęci posiadania drugiego, może wyzwolić tylko zgoda na śmierć ukochanego człowieka. Zgoda na dwóch poziomach. Najpierw chodzi o śmierć  jako brak obecności. Rodzic zgadza się, aby dziecko odeszło i założyło własną rodzinę. Tzw. problem z teściową to klasyczna sytuacja braku zgody na śmierć swego dziecka. To egoistyczne posiadanie i chęć nadal zatrzymania dla siebie. Następnie drugi poziom, to zgoda na śmierć w sensie dosłownym. To znaczy nie chcę oczywiście śmierci. Ale jeżeli nastąpi, to zgadzam się. Pozwalam Bogu odebrać kochaną osobę. Uznaję, że nie jestem jej posiadaczem.

Doprecyzujmy jeszcze, że o miłującej zgodzie na śmierć możemy mówić dopiero w przypadku istniejącej głębokiej troski o kochaną osobę. Jeżeli tego nie ma, to zgoda na śmierć nie będzie w żaden sposób miłością. Będzie tylko co najwyżej maską obojętności. Zimna nieobecność, niemająca nic wspólnego z miłością. 

Bóg Ojciec niejako przeszedł radykalną próbę Miłości. Zgodził się utracić swego Syna. Jednocześnie Syn do końca zaufał Ojcu. Absolutnym poświadczeniem tej Najczystszej Miłości jest późniejsze Zmartwychwstanie Miłości Wcielonej.

Wielki Tydzień. Boże, w Wielki Piątek otwieraj nasze serca i umysły na Misterium rzeczywistej Miłości.

29 marca 2013 (J 18, 1-19, 42)