Samobójczy skok z balkonu


„Jak skoczę, nic mi się nie stanie”. Powiedział pewnym siebie głosem. Następnie pochylił się nad barierką balkonu na piętrze. Na szczęście na deklaracji się skończyło. Bywają jednak ludzie, którzy skaczą i są nawet pewni, że przed nimi piękny lot i miłe lądowanie w czymś na kształt "morskiej toni". Niestety, nawet najwspanialsze przekonania nie zmienią twardych reguł rzeczywistości.  Tego typu skok będzie miał tragiczny finał. Śmiertelne zderzenie z ziemią, a w najlepszym przypadku dotkliwe połamania i trwałe kalectwo. 

Próbę tego typu skoku  od razu zapewne postrzegamy jako czyste szaleństwo. W życiu jednak niejednokrotnie decydujemy się na tego typu zachowania.  To są wszystkie sytuacje, gdy zaczynamy robić coś wedle własnego słowa, które staje w sprzeczności ze Słowem Boga. Im rozbieżność większa, tym skok z wyższego piętra. Niestety, to samobójcza wizja życia. Człowiek sam siebie krzywdzi, gdy bardziej ufa swemu słowu niż Słowu Boga. Bóg bowiem stworzył świat. Jako Boski Autor doskonale wie, jak cała rzeczywistość jest skonstruowana i co trzeba robić, aby wszystko prawidłowo funkcjonowało. Boska instrukcja obsługi wszelkich życiowych spraw jest bezbłędna.  

Dlatego Bóg z miłości wypowiada do człowieka Słowo, jak w tym świecie się poruszać. Jezus Chrystus pełnię tej prawdy objawia, co zapisane jest w  Ewangelii.  Jeżeli człowiek przyjmuje to Słowo, ma gwarancję, że poszczególne sprawy będą najlepiej rozwiązywane. Działania są bowiem wtedy zgodne z prawami stworzonego świata, ludzkimi i Bożymi zasadami. Jeżeli człowiek robi inaczej, wtedy następuje niezgodność i „mechanizm się psuje”. Aż dziw bierze, że tak często bardziej ufamy instrukcjom producentów sprzętu RTV i AGD aniżeli Panu Bogu.

Nieraz opłakane konsekwencje widać od razu. Przykład motocyklisty, który wchodził w zakręt z zawrotną prędkością.  Niestety już z tego zakrętu w całości nie wyszedł. Kalectwo do końca życia. Nie zastosował się do praw obowiązujących w świecie przyrody. W rezultacie straszna tragedia. I niech nikomu nie ciśnie się na usta stwierdzenie: „kara Boska”. To człowiek sam siebie ukarał, odrzucając  mądrość i miłość Bożego Słowa. Swoisty skok z balkonu i początkowo szał radości, że wbrew ostrzeżeniom, ma miejsce niesamowity lot. Jednakże po chwilach euforii następuje druzgocące zderzenie z ziemią. 

 O wiele bardziej niebezpieczne dla ducha są sytuacje, gdy doraźnie nie widać przez pewien czas negatywnych konsekwencji. Przykładem tego są rozpadające się małżeństwa i wchodzenie w nowe związki. Rozum znajduje tysiące racji, że tak jest właśnie najlepiej. Przykazania są odsuwane na dalszy plan. Zdecydowane „mam prawo do szczęścia” ustawia Słowo Boże pod murem na rozstrzelanie. Póki co, to ludzkie słowo sprawia wrażenie lepszego, dającego nową radość życia. 

 Ten radosny stan, to jednak tylko odpowiednik czasu pomiędzy skokiem z balkonu i dotarciem do ziemi. Fascynujące chwile lotu. Nieraz tak zwana druga młodość. Ale potem następuje zderzenie z ziemią. Mit pryska. Uprzednia pogarda wobec Bożego Słowa przynosi opłakane skutki. „Kto gardzi Mną i nie przyjmuje słów moich, ten ma swego sędziego: słowo, które powiedziałem, ono to będzie go sądzić w dniu ostatecznym”. (J 12, 48). Ta prawda tragicznych konsekwencji objawia się nieraz bardzo szybko, a nieraz dopiero w chwili śmierci. Bóg kocha, ale człowiek sam siebie niszczy, ponosząc konsekwencje obrania zasad sprzecznych ze Słowem. Ostatnia szansa to Miłosierdzie. Aby je przyjąć, trzeba jednak zakwestionować w czyśćcu całe dotychczasowe grzeszne życie. Mistycy mówią, że to większy ból od największych doczesnych cierpień. Lepiej więc wszystko załatwić na ziemi. Jezus zna doskonale Wolę Boga Ojca. Dlatego warto Chrystusowi zaufać. Sami niczego lepszego nie wymyślimy. 

24 kwietnia 2013 (J 12, 44-50)