„Lepiej żyć w celibacie, czy w małżeństwie?”.
Oto jest pytanie, rzekłby Szekspirowski Hamlet. Biblioteczne półki uginają się
od mądrych rozpraw na ten temat. Ale dla prostego pustelnika, dylemat ten
przypomina roztrząsanie swoistej kwestii kulinarno-eschatologicznej. Co na
ziemi jest lepsze dla Szczęścia Wiecznego: jedzenie pomidorowej
z ryżem i marchewką, czy rosołu z makaronem i koperkiem? Czyż takie
porównanie nie jest przejawem myślowego ubóstwa? Może i tak, ale nic innego
powiedzieć nie mogę, chcąc zachować szczerą
wierność głosowi mego wnętrza. Obecne przekonanie jest owocem wielu
poszukiwań i wahnięć, raz w jedną, a raz w drugą stronę. Bywały transparenty:
„Ja wspaniały Boży celibatariusz: świetlana awangarda ludzkości!”, wsparte
litanią argumentów o wyższości celibatu. Bywały także: „Ach ci
super-szczęśliwcy w małżeńskim raju!”, wraz z dołączonym wydrukiem samotniczych
bólów i cierpień.
Dlaczego jestem w celibacie? „Nie wiem!”, oto
najszczersza odpowiedź, jakiej sięgając największej głębi mej duszy jestem w
stanie udzielić. I naprawdę cieszę się, że nie zaczynam od snucia jakiś wysoce
mądrych uzasadnień. Najważniejsze, że Bóg doskonale to wie!
Otrzymałem od Boga propozycję takowego życia i odpowiedziałem „tak”. Bez
ozdobnych przymiotników, sprawa jest jasna i przejrzysta. Gdy ktoś mówi o
jakimś najcudowniejszym wyborze życiowym, to nigdy nie wiadomo, co tak naprawdę
kryje się pod tym słownym zachwytem. Nieraz słowa nie są używane po
to, aby coś odsłonić, ale skrupulatnie zasłonić. Tak więc deklaracja w stylu
„ależ cudownie wybrałem” może jak najbardziej być maską głęboko skrywanego
przed samym sobą bólu „ależ się beznadziejnie wkopałem!”. Jak Anioł dał Maryi
świętą propozycję, to prościuteńko odpowiedziała „fiat, niech się tak stanie!”.
Rewelacja! Gdy człowiek jest pewny swego wyboru, to już nie musi sobie go
udowadniać. Przy wątpliwościach, pojawia się niebezpieczeństwo uzasadnień o
konsystencji morskiej piany.
Jezus wypowiada bezcenną prawdę: „Bóg nie
jest Bogiem umarłych, lecz żywych; wszyscy bowiem dla
Niego żyją”. (Łk 20, 38) Dotykamy super-sedna rzeczy. Bóg pragnie, aby człowiek
żył. Nie chce śmierci człowieka. Tak więc podejmując Bożą propozycję można być
spokojnym, że jest to optymalna droga wiodąca do życia. Jeden człowiek w
celibacie, drugi w małżeństwie. Dwie różne drogi wiodące do życia. Znikają tu
określenia „lepszy”, „gorszy”. To tylko różne formy realizacji tej samej
Miłości. Oto serce odpowiedzi na postawione pytanie!
Jeśli matka z głęboką miłością karmi dziecko na
chwałę Bożą, to staje się wielkim głosicielem Ewangelii. Ta miłość mistycznie
promieniuje na cały świat, podobnie jak w przypadku gorliwie modlącej się
zakonnicy w zakonie klauzurowym. Po ludzku zdumiewające, ale po Bożemu
oczywiste! Kilka minut takiej karmiącej miłości ma większą wartość dla
zbawienia świata niż seria perfekcyjnie wygłoszonych nauk ewangelizacyjnych dla
własnej chwały. Podobnie „Boża godzinka w piłkę”, ojca z synem, to większa moc
duchowa niż dziesiątki godzin ubolewań moralizatorów. Zarazem
siostra zakonna, mająca w swym sercu radykalne „tak dla Jezusa”, może zrobić
więcej dla dzieci i młodzieży niż wielu rodziców. Podobnie ksiądz lub zakonnik.
A ileż dobra czynią wszyscy mężczyźni i kobiety w celibacie, którzy tak
serdecznie mówią Jezusowi: „Oj Ty mój Kochany, toś mi piękną dróżkę
przygotował!”
Ważne,
aby w doczesnym życiu ufnie karmić się „pokarmem”, który Bóg nam przygotował na
drogę do Wieczności. A warto tam dotrzeć? Niech słowo Jezusa o mieszkańcach
Nieba będzie nam odpowiedzią: „Już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi
aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania”. (Łk 20, 36)
Z głębi serca, dziękuję Ci Boże za mą malutką celibat-ową ścieżynkę
życia-ku-Życiu…
10 listopada 2013 (Łk 20, 27.34-38)