Co u Ciebie? Jak żyjesz?



„Podejść i porozmawiać czy zaczekać i nic nie mówić? Kto powinien wyjść z inicjatywą? Ona czy ja? On czy ja?”. W naszych relacjach, takie pytania spędzają nam nieraz sen z powiek. Istnieją jakieś sprawy, o których ewidentnie warto porozmawiać, ale póki co nic się nie dzieje. Widać,  że drugi się męczy, ale nic nie mówi. Jak się zachować? Kto powinien zacząć? Warto uświadomić sobie trzy zasadnicze typy sytuacji i zachowań.

W pierwszym przypadku jedna ze stron jest zdecydowanie zamknięta.  Występuje niewidzialny mur, który uniemożliwia jakikolwiek rodzaj dotarcia. Ktoś potrzebuje pomocy, ale na każdy życzliwy gest odpowiada zdecydowanym: „Nie ma problemu” lub „Sam sobie radę dam”. Radykalne odrzucenie jakiekolwiek wsparcia. Dialog i rozmowa o czymkolwiek stają się niemożliwe. To bardzo smutny i poważny stan. Mimo wszystko, można podejmować próby nawiązania kontaktu. Błędem byłoby jednak  zmuszanie na siłę do czegoś lub naiwne oczekiwania jakiegoś szybkiego pozytywnego efektu. 

W drugim przypadku ujawnia się całkowicie inny problem. Tym razem człowiek jest otwarty i widzi potrzebę wsparcia na drodze rozwiązania problemu. Pragnie wyjść z doświadczanej trudności, która go męczy. Otwarte serce spotyka  się jednak z brakiem odpowiedzi. Tym razem od drugiej strony pojawia się mur obojętności, a nawet postawa potępienia lub odrzucenia. Przykry komunikat: „Nie mam dla ciebie czasu. Radź sobie sam. Jesteś zły”. Wobec takich okoliczności, na miarę swych możliwości, trzeba kontynuować samotną walkę i cierpliwie czekać. Nieraz trzeba długich lat życia i wielu modlitw, aby Bóg posłał człowieka, który w Jego imieniu nas zrozumie i będzie w stanie udzielić niezbędnego wsparcia.  

Wreszcie trzecia sytuacja, którą świetnie obrazuje ewangeliczna scena spotkania Jezusa z Zacheuszem. Ów zwierzchnik celników  wzbogacił się na nieuczciwości. Zyskał intratne stanowisko.   Zarazem w jego sercu toczyła się wewnętrzna walka. Dlatego  za wszelką cenę zapragnął zobaczyć popularnego proroka, który zawitał w pobliże. Wdrapał się nawet na drzewo. Jezus, doskonały Mistrz obserwacji, dostrzegł to zewnętrzne zainteresowanie i odczuł w sercu jego wewnętrzne zmaganie się. Dlatego wypowiedział mistrzowskie w swej treści zdanie:  „Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu” (Łk 19, 5) Szok! Zacheusz dotąd spotykał się z potępieniem pobożnych Żydów. Tym razem, wreszcie ktoś do niego po ludzku przemówił. To była przysłowiowa iskra, która umożliwiła rozbłyśnięcie całego płomienia dobra i miłości. Rozpoczął się wielki proces nawrócenia. 

Tak. Nosimy w sobie wewnętrzny świat zmagań. Widzimy dobro, a jednak czynimy zło. W głębi serca rodzi się wołanie o pomocną dłoń, która pomoże nam wydostać się z grzęzawiska. Serce pragnie. Jednak pycha, nieudolność czy nieśmiałość uniemożliwiają wypowiedzenie prostego słowa „Proszę, pomóż”. Dodatkowo sytuację może komplikować obojętność lub odrzucenie ze strony innych. 

Jezus zaprasza, aby nie bać się troskliwego zainteresowania drugim człowiekiem. Proste „jak żyjesz?” może rozniecić płomień, który ledwo co tli się na dnie serca. Nie można odcinać  się i potępiać. W wielu sytuacjach wystarczy zaledwie nieco wrażliwości. Szczere zapytanie „co u ciebie”, serdeczne zaproszenie „przyjdź porozmawiamy”: to wspaniałe odwzorowanie logiki postępowania Jezusa. Bez tego „inicjującego zaczepienia” nie doszłoby do spotkania. W rezultacie ktoś nadal nosiłby w sobie świat przeżywanych problemów. Dlatego myślenie w stylu: „jak będzie chciał, to sam przyjdzie” często jest błędne. Trzeba pomóc niejako przełamać się. Powstaje wtedy prawdopodobieństwo pozytywnego rozwoju sytuacji. Tak właśnie rzeczy potoczyły się w przypadku Zacheusza. Bez wstępnego zaproszenia, ów człowiek nadal tkwiłby we wcześniejszym sposobie życia. Z pomocą Jezusa, wkroczył na nowy, piękny etap drogi wiodącej do Nieba...

3 listopada 2013 (Łk 19, 1-10)