W mocy ofiarowania...



Nie jesteśmy aniołami. Wprawdzie mamy dusze, ale jesteśmy ludźmi z krwi i kości. Żyjemy w świecie materialnym. Nieraz jest bardzo trudno. Czasami dźwigamy nawet trzy życiowe ciężary. To, co przeżyliśmy, co przeżywamy aktualnie i co spodziewamy się przeżyć. Mamy jednak pewien obraz doczesności. Jakoś to wszystko znosimy. Natomiast rzeczywistość przekraczająca ramy czasu i przestrzeni pozostaje zagadkową tajemnicą.

            Głównym źródłem lęku jest nieokreśloność. Tu właśnie pojawia się śmierć, która wprowadza człowieka w stan bojaźni. Nazwijmy rzecz po imieniu! Nie jest tylko pewna drobna niedogodność, ale swoista niewola. Nie uważajmy zbyt pochopnie, że sami z siebie jesteśmy silni; że nie boimy się śmierci… Często płomienne deklaracje odwagi w obliczu rzeczywistego końca zamieniały się drżące przerażenie… Zwykłe ludzkie siły nie są w stanie przezwyciężyć tego najbardziej radykalnego doświadczenia. Życie zostaje przerwane i w kategoriach tego świata unicestwione.

           Lęk przed śmiercią oddziałuje na całe ludzkie życie. Gdy dokonamy takiej dogłębnej analizy, stwierdzimy, że mnóstwo zachowań i decyzji  jest wyrazem lęku przed śmiercią. Nie zdajemy sobie sprawy, ale podświadomie wiele postaw i zachowań to konsekwencja próby ucieczki przed śmiercią. Przykładowo obawa przed samotnością, nie mówiąc już o absolutnej samotności. Tak! To nie jest przesada. Człowiek o własnych siłach skazany jest na zniewolenie przez śmierć. Tysiące różnorakich zaangażowań mogą skończyć się w ułamku sekundy. Niektórzy nie dopuszczają do świadomości faktu, że kiedyś umrą. Nie widzą, że w ten sposób stają się jeszcze bardziej niewolnikami śmierci. Ta niewola wprowadza w serce człowieka ciemność. W tej ciemności poczynają się przeróżne grzechy. Beznadzieja czarnego dołu? Ktoś z goryczą stwierdził, że całe to „padanie na twarz” nie ma sensu, skoro na końcu człowiek co najwyżej przejedzie się dobrym karawanem…

          Na szczęście na horyzoncie pokrytym czarnymi chmurami w przedziwny sposób zabłysło słońce. Do naszego materialnego świata przyszedł Jezus Chrystus. Symeon w świątyni powiedział o Nim: „światło na oświecenie pogan”. Blask tej światłości polega na przezwyciężeniu śmierci. Maryja ofiarowała Jezusa Bogu Ojcu. Następnie dorosły Jezus sam złożył się w ofierze Ojcu. Zwyciężył śmierć, przyjmując śmierć. Ojciec odpowiedział darem zmartwychwstania. Dokonało się wyzwolenie człowieka ze śmierci. Jezus daje nam potrzebną siłę, aby nie bać się śmierci. Jeżeli z Nim będziemy umierali, z Nim zmartwychwstaniemy.

         W Kościele Katolickim istnieje święto Ofiarowania Pańskiego. To konkretna okazja do kolejnego kroku w przechodzeniu z ciemności do światła. Ofiarujmy Jezusowi nasze lęki i obawy przed różnymi formami śmierci. Bez tej ofiary, jeszcze bardziej pogrążymy się w niewoli śmierci. Dzięki tej ofierze, Bóg wleje w nas nadprzyrodzone światło i moc. Zamiast lęku będzie odwaga. Nawet jeśli mnie oczernią… Nawet jeśli stracę pracę… Nawet jeśli zostanę zdradzony… Nawet jeśli mnie zabiją… Jezus Zmartwychwstały będzie. Zmartwychwstanę. Opuszczam świat zniewolenia i wchodzę do świata wolności. Mocą zmartwychwstałego Chrystusa przestaję lękać się śmierci. Dzięki Boskiej Mocy, z odwagą staję wobec tych małych śmierci w codzienności i wobec śmierci ostatecznej…  Światło Zmartwychwstałego zwycięża nawet największe ciemności.

2 lutego 2013 (Łk 2, 22-40)

Od ziarenka do drzewa miłości...


 Wykonujemy wiele rzeczy. Zewnętrzny świat wypełniony jest tysiącami spraw i zmagań. To wszystko jednak może okazać się morzem bezsensu. Dlatego potrzebny jest horyzont sensu.  Tym sensem życia człowieka jest nieustanny wewnętrzny rozwój w postawie miłości. To  droga od „nie kocham”, poprzez „chcę kochać” do „kocham”. Najgłębiej pokazuje to życie autentycznego chrześcijanina, dla którego wszystko skoncentrowane jest na tym, aby zdobyć Ducha Świętego czyli miłość w Jezusie Chrystusie.

           Dostrzeżenie wspomnianego sensu życia to już bardzo dużo. Zarazem niewiele z tego może wyniknąć. Istnieją bowiem konkretne prawa rozwoju miłości. Trzeba je respektować, aby rozwój nastąpił i mógł prawidłowo przebiegać. Pierwsze prawo można nazwać „prawem ziarna gorczycy”. Ziarenko to jest początkowo malutkie, ale potem w miarę wzrastania staje się wielkim drzewem. Na początku drogi trzeba uznać swój status jedynie malutkiego ziarenka. Błędem jest chęć bycia od razu drzewem. Pokusa: jestem małym ziarenkiem i już nic ze mnie nie wyrośnie. Takie podejście rodzi zniechęcenie i często w ogóle uniemożliwia rozpoczęcie jakiejś drogi wzrostu. W sumie podobnym błędem jest zachłyśnięcie się ewentualnym początkowym sukcesem. Coś może mieć pozór drzewa, ale w rzeczywistości nie ma korzenia. Taki błysk światła, który jest wprawdzie oślepiający, ale trwa tylko chwilę.

          Rzeczywista droga rozwoju miłości polega na uznaniu, że na początku jestem malutkim ziarenkiem. Tym ziarenkiem jest pokorne uznanie, że nie potrafimy kogoś lub czegoś kochać. Takie wypowiedziane do bólu, bez żadnego owijania w bawełnę: „Nie kocham”. Nie kocham tego człowieka. Nie kocham męża. Nie kocham żony. Nie kocham dziecka. To zbawienne wyznanie. Stwarza realną możliwość ewentualnego dalszego rozwoju miłości. Trwanie w iluzji miłości przynosi katastrofalne skutki. Czas płynie i nic się nie dokonuje. Nie ma wtedy nawet ziarenka i po prostu nie ma co wzrastać. Zero przemnożone przez dowolną ilość czasu, nawet dziesiątki lat, i tak da niezmiennie zero. Następuje wewnętrzny rozkład. Gdy nie ma miłości, pojawia się zniechęcenie, a nawet coraz bardziej ogarniająca serce nienawiść, do pewnego momentu nie nazywana po imieniu. Złudne i błędne przekonanie o własnej miłości przynosi opłakane skutki. Mechanizm ułudy polega na tym, że mam poczucie wzrostu i w swym fantastycznym świecie zaczynam dostrzegać drzewo swej miłości. Obiektywna rzeczywistość zaś jest taka, że nawet ziarenka rzeczywistej miłości nie ma.  Oczyszczające wyznanie do bólu „Nie kocham” jest bezcenne, ale oczywiście nie wystarczające, aby uruchomić proces realnego wzrostu. Do tego konieczne jest autentyczne pragnienie kochania. Zaczyna się wtedy realny proces wzrostu. W tym wzroście bezcenna jest cierpliwość i wytrwałość dzień po dniu. Rośliny dają nam tego przykład. Codzienny niepozorny, prawie niedostrzegalny wzrost w perspektywie czasu daje widzialny efekt. Z ziarenka wyrasta nawet wielkie drzewo. 

          Ale by tak było, konieczne jest jeszcze jedno prawo. Otóż sam z siebie nie  zbuduję gmachu miłości. W ten sposób co najwyżej będzie powstawała konstrukcja egoizmu. To naprawdę dramat a właściwie tragedia budować na fundamencie własnego „ja”. Początkowe ziarenko egoizmu, które rozrasta się w wielkie drzewo egoizmu, złudnie uznawane za drzewo miłości.  Niuans polega na tym, że  cały trud powinien polegać nie na własnym stwarzaniu miłości, ale na przyjmowaniu miłości, która przychodzi od Boga. Ja tylko wewnętrznie przekształcam to, co otrzymuję. Roślina wspaniale to ilustruje. Rozwija się dzięki temu, że przyjmuje z zewnątrz wodę, światło i ewentualnie inne substancje odżywcze. Podobnie u człowieka. Autentyczny wzrost dokonuje się wtedy, gdy człowiek przyjmuje miłość Boga bezpośrednio lub pośrednio poprzez ludzi. Wtedy w człowieku jest coraz więcej miłości Boga. 

        Cierpliwe przyjmowanie miłości Boga sprawia, że ziarenko „Nie kocham” przekształca się w drzewo „Kocham”. Powiedzmy precyzyjniej, z początkowego ziarenka „Ja nie kocham” wyrasta piękne drzewo „Bóg kocha we mnie”.

1 lutego 2013 (Mk 4, 26-34)