Ludzka twarz, na której
wypisany jest głód, pragnienie, zagubienie, choroba,
umęczenie. Spotkanie z człowiekiem jest darem i zadaniem. Objawia
się rzeczywistość obecna w moim sercu. Warto stanąć maksymalnie do bólu w
prawdzie; jeśli nie teraz, to i tak wszystko zostanie absolutnie obnażone na
Sądzie Ostatecznym. A potem męka wieczna lub życie wieczne… Póki
żyjemy, wiele jeszcze można zrobić, aby jak najpełniej kochać!
Obraz wielorako utrudzonej
twarzy może wyzwolić trzy zasadnicze reakcje serca: pożądanie, obojętność,
pragnienie. Pierwsza postawa ma ewidentnie szatańskie źródła. Czyjaś
słabość zostaje bezwzględnie wykorzystana, aby zaspokoić własne pożądanie. Tak
działają ludzie, którzy wykorzystują ubogich do pomnażania swojego zysku.
Zamiast pomocy, eksploatacja. Dochodzi nawet do tego, że samotnej matce z
dzieckiem, przymierającej głodem, agresywnie proponuje się prostytucję, zaś
ubogiej dziewczynie lub chłopakowi pracę dilera narkotykowego.
Jest też wiele sytuacji,
gdzie prawo karne wprawdzie nie jest łamane, ale odpowiedzią na „biedę twarzy”
jest niestety niegodziwość serca. Smutnym tego przykładem jest finansowy lub
seksualny szantaż w małżeństwie, kupowanie za śmieszną cenę cennych
przedmiotów, które alkoholik wynosi z domu.
Bolesnym przykładem
profanacji udręczonej twarzy jest osądzanie i obgadywanie. Jakże obrzydliwe
jest zachowanie człowieka, który czyjąś biedę materialną, moralną bądź duchową
wykorzystuje do osądzania. Tragedia, gdy tak postępuje człowiek, dumnie
uważający się za chrześcijanina.
Druga ludzka
postawa charakteryzuje się obojętnością. Widok biednej twarzy nie wzbudza w
sercu żadnych reakcji współczucia. Zasadniczo nie chodzi tu o jakieś świadome
powiedzenie komuś „jesteś nikim”. Człowiek jest po prostu tak bardzo zapatrzony
w siebie, że już nikogo wokół nie dostrzega. Serce pozostaje zaślepione egoizmem
oraz litanią różnych roszczeń i oczekiwań. Taki człowiek przeobraża się w
wieczny monolog, niezdolny do dialogu, i w konsekwencji miłość jest obecna co
najwyżej na zasadzie pustego hasła.
Wreszcie dochodzimy do
trzeciej sytuacji, gdzie uboga twarz wyzwala w sercu patrzącego gorące
pragnienie obdarowywania miłością. Widząc drugiego, który przypomina wysuszoną
i spragnioną ziemię, staram się być pokorną wodą, która choć trochę to
pragnienie zaspokoi i ugasi. Ale nie ma tu nic z poniżającej litości, która
daje „z pozycji bogatszego”. Wręcz przeciwnie, wobec spragnionej i głodnej
twarzy staję jako jeszcze bardziej ubogi. W takim stanie swego uniżenia
ofiarowuję to, co w sumieniu doświadczam jako najlepsze i co w danych realiach
jest możliwe. Tak oto w sercu zaczyna płonąć Boża miłość, która jest czystym
obdarowywaniem. Pragnę, aby drugi został wsparty i zaspokojony w tym, co
aktualnie przeżywa i doświadcza jako ciężar i krzyż swego życia. Miłość, mająca
swe źródło w Bogu, zawsze jest odzierającym z abstraktów konkretem. Dostrzeżone
i usłyszane „chce mi się pić” jest wystarczającym argumentem do tego, aby
sercem i czynem powiedzieć „tak, chcę ci pomóc”.
W przestrzeni ciszy,
bez słów, daję spragnionemu szklankę wody. I teraz coś niebywałego! Ta szklanka
wody nie jest tylko symbolem ludzkiej dobroci, ale czymś o wiele większym,
obrazem Góry Tabor, gdzie jak najdosłowniej objawia się sam Chrystus!
Odrealniona poezja? Niech słowa samego Jezusa będą najdoskonalszą odpowiedzią i
wyjaśnieniem: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich
najmniejszych, Mnieście uczynili”; „Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z
tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili” (Mt 25, 40, 45).
Tak! Jezus utożsamia się z
człowiekiem. Wszystko, co czynimy drugiemu człowiekowi, czynimy
jednocześnie Chrystusowi. Twarz drugiego człowieka jest Obliczem
Chrystusa. Daj Boże, abyśmy na Sądzie Ostatecznym mogli usłyszeć: „Bo byłem
głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić” … Wejdźcie do
Nieba, bo w waszych sercach jest Miłość...
10 marca 2014 (Mt 25, 31-46)