„Poczucie posiadanej mocy. Fascynacja wynikami
wykonanej pracy”. Tak! Współczesna mentalność nasycona jest tego
typu postawami. Człowiek jest w stanie wykonywać rzeczy, które jeszcze do
niedawna były tylko tematem opowieści science-fiction. W
klimacie niewiarygodnych wprost ludzkich osiągnięć Bóg
niejednokrotnie schodzi na dalszy plan. Modlitwa staje się pustym i
abstrakcyjnym słowem. Człowiek postrzega siebie jako kreatora, który powinien
ciężko pracować, aby samemu stwarzać nowy, lepszy świat.
Ta wszechobecna mentalność wywiera
silny wpływ także na osoby, które zaangażowane są w chrześcijańską
działalność. Nieraz program tygodnia wypełniony jest „po brzegi”
działaniami i akcjami, aby głosić Jezusa Chrystusa. Niestety bywa, że choć w
głoszonych deklaracjach „Bóg jest najważniejszy”, to jednak sposób zachowania
(najczęściej niedostrzegany przez siebie!) emanuje komunikatem: „ależ JA
wspaniale działam”.
Tak oto ujawnia się, choć w nieco innej
odsłonie, współczesny samo-zachwyt posiadaną mocą. W tym przypadku jest to
fascynacja faktem, że „nawet złe duchy nam się poddają”. Teoretycznie
nieustannie powtarzana jest teza, że to Jezus działa i uzdrawia, ale
praktycznie w sercu dominuje „łaskoczące uczucie”, że to wszystko dzieje się
poprzez „moją modlitwę”. „Ja działam” staje się głównym powodem radości. To
bardzo dyskretna pokusa i trzeba naprawdę dużo pokory, aby przyznać się do
ulegania jej starannie zamaskowanym powabom. Objawem ulegania
pokusie jest to, że wspólne modlitwy i zewnętrzne formy działania tak bardzo
absorbują, że już zaczyna brakować czasu na pokorne trwanie w ukrytej ciszy i
samotności przed Panem. W tym miejscu trzeba mocno podkreślić, że brak czasu na
modlitwę w samotności, przy jednoczesnym „wielkim” zewnętrznym działaniu dla
Boga, jest po prostu objawem pychy. Człowiek opiera się na sobie i głosi
siebie, posługując się w tym celu „Bogiem”.
Wielką pomocą w przezwyciężeniu tych błędnych
tendencji jest świadectwo św. Franciszka, którego dzisiaj wspominamy w
liturgii. Warto wiedzieć (w popularnym przekazie jest to niestety fakt
pomijany), że św. Franciszek większość czasu spędzał w samotności pustelni, a
jedynie co pewien czas wychodził, aby ewangelizować. W tej zaś posłudze
wskazywał, że najważniejsze jest świadectwo życia, wobec którego słowo stanowi
jedynie dopełnienie. W ten sposób nie ulegał pokusie pysznego „aktywizmu
chrześcijańskiego”, pozostając pokornym narzędziem w ręku Boga. Swą postawą
wskazywał, że człowiek nie może wpadać w zachwyt nad „swą boską mocą”, ale
powinien uwielbiać Boga, jako jedyne źródło Stwórczej Mocy. Jest to
możliwe tylko na duchowej drodze, gdzie najpierw jest uświęcająca kontemplacja,
a potem ewentualna działalność.
Św. Franciszek, i wszyscy święci, są wiernymi
świadkami prawdy, którą głosił Jezus Chrystus. Do uczniów, którzy pewnego razu
cieszyli się z faktu, że „złe duchy nam się poddają”, Mistrz rzekł: „Jednak nie
z tego się cieszcie, że duchy się wam poddają, lecz cieszcie się, że wasze
imiona zapisane są w niebie” (por.Łk 10, 17-24). Znaczy to, że na pierwszym
miejscu powinna być świętość człowieka, a dopiero na dalszym planie
jest to, co człowiek dokonuje. Najważniejsza jest miłosna relacja z Bogiem,
dzięki której stajemy się „przyjaciółmi Boga” (to tradycyjnie oznacza
sformułowanie „imiona zapisane w niebie”). Radość z owoców swej pracy i dokonań
jest oczywiście czymś jak najbardziej dobrym, ale zawsze powinna pozostawać na
drugim miejscu. Jeśli wysunie się na pierwszy plan, wtedy przerodzi się w
samo-zachwyt i dusza zostanie spowita pychą. Wówczas Bóg zostanie zepchnięty na
margines; nawet gdyby Jego imię było „namiętnie” ustami głoszone.
Najważniejsza jest czysta radość, która pochodzi
od Ducha Świętego. Najdoskonalszym wzorem jest tutaj sam Jezus Chrystus, który
„rozradował się w Duchu Świętym”, wysławiając Boga za mądrość, którą wypełnia
serca ewangelicznych prostaczków. Panie Jezu, przemieniaj nas w swoich święcie
radosnych prostaczków…
4 października 2014 (Łk 10, 17-24)