„Życie jest po to, aby wycisnąć z niego jak
najwięcej przyjemności. Nie będę stosował żadnych wyrzeczeń!”. Człowiek, który
deklaruje i realizuje taki pogląd, nie jest chrześcijaninem. Szkoda, że
przesłanie Ewangelii zostaje zanegowane. Ale przynajmniej sprawa jest
jednoznaczna. Dla życia duchowego o wiele bardziej niebezpieczny jest inny
przypadek. Jest to sytuacja, w której wyrzeczenia znajdują się bardzo wysoko w
posiadanej hierarchii wartości. Podejmowana jest praca ascetyczna. Konkretne
akty wielorakich rezygnacji stanowią nawet „chleb powszedni”. To wszystko
rodzi przekonanie o byciu uczniem Jezusa. Tak może być, ale nie zawsze.
Niestety, bywa, że takie ambitne
przekonanie jest wielką iluzją. Pułapka polega na tym, że człowiek w
oparciu o podejmowane wyrzeczenia zaczyna automatycznie uważać się za dobrego
chrześcijanina. Prawda zaś może być taka, że Jezus jest wprawdzie obecny w
życiu, ale nie zajmuje pierwszego miejsca. W rzeczywistości, to jakiś człowiek
lub jakaś rzecz stanowią najważniejszą motywację życiową i są przedmiotem
największej troski. Jest to bardzo niebezpieczny stan, który prowadzi do
duchowej przepaści. Powodem katastrofy jest oparcie się na kimś lub na
czymś, a nie na Bogu. Wówczas to, co wydaje się być miłością, jest wyrządzaniem
krzywdy.
Gdy człowiek prowadzi „życie chrześcijańskie”,
ale nie wyrzeka się wszystkiego, wówczas niestety nie jest uczniem Jezusa.
Chrystus stwierdza jednoznacznie: „Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego,
co posiada, nie może być moim uczniem” (por. Łk 14, 25-33). Nie należy rozumieć
tego jako „potępiającego wypominania”, ale jest to ostrzeżenie, które otwiera
na dar realnej Chrystusowej pomocy. Gdy człowiek nie wyrzeka się wszystkiego,
wówczas zamyka sobie drogę do tego, aby w pełnej wolności wznieść się ku
Bogu. Taki człowiek przypomina orła, który nie może swobodnie i pięknie
szybować, gdyż jest zniewolony jakimiś więzami. Warto zauważyć, że zarówno w
przypadku bycia spętanym przez grube liny, jak i przez cienki sznurek
ostateczny efekt jest taki sam. Człowiek żyje w złudnym przekonaniu, że jest
chrześcijańskim orłem, który pięknie szybuje po nieboskłonie. Niestety, prawda
jest taka, że jest upadłym orłem, który ambitnie zaczął wznosić się ku górze,
ale na skutek zniewalających więzów został w pewnym momencie brutalnie
ściągnięty do dołu. W efekcie zamiast pięknego lotu jest nagłe szarpnięcie,
spadanie i druzgoczące uderzenie o ziemię. Ideał sięgnął bruku.
Trwały „chrześcijański lot” jest możliwy tylko
wtedy, gdy Jezus jest realnie na pierwszym miejscu w życiu. Taki sens ma
wyrzeczenie się wszystkiego. Nie jest to negacja dóbr stworzonych, ale
umieszczenie ich na dalszym miejscu po Stwórcy. Szczególnie trzeba uważać, aby
żaden bliski człowiek nie był ważniejszy od Jezusa. Nie można pozwolić, aby Bóg
został zepchnięty na dalszy plan. Osoba lub rzecz, której damy pierwsze
miejsce, zaszkodzi nam i jej zaszkodzimy. Ta sama osoba lub rzecz, gdy z niej
zrezygnujemy dla Jezusa, stanie się dla nas pomocą i jej pomożemy w drodze do
Nieba.
Bardzo ważne jest , aby ufnie wyrzekać się
wszystkiego ze względu na Chrystusa. Gdy tego nie uczynimy, wtedy cała
„chrześcijańska budowla” nam się zawali lub nie starczy nam środków na jej
wykończenie. Tak się dzieje, gdy ludzkie siły i ambicje stają się głównym
motorem działań.
W trakcie realizacji życiowych projektów wciąż
od nowa trzeba pokornie analizować swe realne możliwości. Gdy okazuje
się, że wyzwanie jest większe od posiadanych zdolności, wtedy najlepiej zrezygnować
lub zaczekać i odpowiednio się wzmocnić. Istnieje wielka różnica pomiędzy
odwagą i zgubną nonszalancją. Bezcenną cnotą jest także cierpliwość w
znoszeniu życiowych cierpień. Jezus mówi: „Kto nie nosi swego krzyża, a idzie
za Mną, ten nie może być moim uczniem”.
Panie Jezu, pomóż nam być Twoimi uczniami!
5 listopada 2014 (Łk 14, 25-33)