„Nie bądź pesymistą, wszystko będzie dobrze!”.
Takie stwierdzenie zawiera w sobie wiele nadziei. Może nawet skutecznie
podtrzymać na duchu. Ale tego typu słowa mogą być także zwodnicze.
Niejednokrotnie „weseli optymiści” porządnie siebie i innych pogrążyli w
cierpieniu. Zarazem nie oznacza to, że pesymizm jest czymś pozytywnym. Aby nie
zaprzepaścić ewangelicznego przesłania Nadziei i Miłosierdzia, warto rozróżnić
trzy postawy: optymizm powierzchowny, pesymizm i optymizm ewangeliczny.
Optymizm powierzchowny jest to styl życia na
zasadzie: „Jakoś to będzie”. Nie ma tu chęci zgłębiania trudnej prawdy o
ludzkim wnętrzu. Człowiek, podejmujący problematykę zła, od razu zostaje
opatrzony etykietką: „pesymista”; bez zwracania uwagi, w jakim celu taka
analiza jest robiona. Niestety pod „płaszczykiem miłej dobroci” kryje się
wielka pułapka. Same „miłe opowieści” nie uchronią przed skutkami moralnych i
duchowych chorób. W efekcie, „słodki optymizm” prowadzi do tego, że człowiek
umiera, gdyż choroby wnętrza nie są zdiagnozowane i wyleczone. Jeśli chodzi o
duszę, jesteśmy na różny sposób chorzy. W każdym razie osobiście czuję się
chorą nędzą.
A co z pesymizmem? Otóż sam fakt zaistnienia
tematu grzechu żadną miarą nie świadczy o takiej postawie. Pesymizm występuje
wtedy, gdy wszystko od zła się zaczyna i do zła prowadzi. Źródło pesymizmu jest
w ludzkim sercu, które nie jest w stanie dostrzec żadnego dobra. Nawet akt
najszczerszej miłości i troski staje się przedmiotem oskarżycielskich posądzeń.
Można taką postawę przyrównać do sytuacji, w której lekarz powiedziałby
pacjentowi o zdiagnozowanej chorobie, a następnie zacząłby roztaczać przed nim
apokaliptyczne wizje, aby pacjenta pogrążyć i zanurzyć w śmiertelnej
beznadziei. Przykładem takiej postawy są ludzie, którzy zachowują się jak
rozkapryszone dzieci. Wówczas każda cecha mówienia lub postępowania zostaje
wykorzystana do tego, aby kogoś oskarżać i niszczyć. Jeśli człowiek normalnie
je, wtedy zyskuje miano: „żarłok i pijak”; jeśli podejmuje ascezę, wtedy
słyszy: „Zły duch go opętał” (por. Mt 11, 16-19).
Jezus prezentuje postawę, którą można nazwać
„optymizmem ewangelicznym”. Znaczy to, że pokazuje On chorobę zła, aby potem
uzdrowić ją lekiem Bożego dobra. Nie ma tu „taniego optymizmu” i
„oskarżycielskiego pesymizmu”. Chrystus dogłębnie unaocznia istnienie różnych
negatywnych procesów w duszy ludzkiej; nie „słodzi” i nie pomija trudnych
tematów. Nie jest to oczywiście przejawem pesymizmu. Wręcz przeciwnie, to
wielki optymizm! Dostrzeżenie zła jest bowiem niezbędnym środkiem na drodze do
budowania rzeczywistego dobra. Jest to swoista terapia, która polega na
zdiagnozowaniu choroby, aby potem ją móc jak najlepiej leczyć. Bez porządnej
diagnozy, nie będziemy świadomi swych chorób i w słodkiej nieświadomości
będziemy duchowo obumierać. Sercem ewangelicznego optymizmu jest proces, który
polega na przechodzeniu od „chorej tkanki” do „zdrowego organizmu”. Jest to
odzwierciedlenie tajemnicy paschalnej, której istota wyraża się w przejściu z
niewoli grzechu do wolności dzieci Bożych.
Współcześnie wspaniały przykład tej
zbawczej logiki możemy dostrzec w „Dzienniczku” św. Faustyny. Ta wielka
mistyczka ukazuje różne przejawy zła i zgubne skutki grzechu. Czyni to na
zasadzie lekarskiej diagnozy. Nie jest pesymistką, ale wielką optymistką, która
chyli czoło przed prawdziwym dobrem. Tylko wtedy, gdy uznamy swe grzechy,
Miłosierdzie Boże będzie mogło uzdrawiać nas z duchowych ciemności.
Kto koncentruje się na udowadnianiu swej dobroci, automatycznie zamyka swe
serce na Dobro Wcielone, na Jezusa Chrystusa. Zarazem grzech i choroba nigdy
nie mogą stać się celem. Zawsze są to tylko malutkie środki na drodze do
wielkiego celu, jakim jest nasz Pan i Zbawiciel, Jezus Chrystus. Ewangeliczny
optymista to niestrudzony poszukiwacz dobra; to świadomy swej słabości
grzesznik, który z Nadzieją w sercu poddaje się naświetlaniu lampami
Miłosiernej Dobroci Boga.
12 grudnia 2014 (Mt 11, 16-19)