Znak krzyża



„Jaki twój znak krzyża, taka twoja wiara”. Tak! Warto pamiętać o tym powiedzeniu. Konkretne znaki bardzo dobrze odsłaniają prawdę wnętrza. Zarazem w tym stwierdzeniu nie chodzi o zyskanie miernika do  pomiaru „poziomu wiary” u innych ludzi. Wykonywany znak krzyża jest cennym "materiałem badawczym” w duchowej pracy nad sobą. Warto zwrócić uwagę na trzy charakterystyczne sytuacje.  

Przede wszystkim, czy czynimy znak krzyża, tak  z głębi serca, przynajmniej na początku i na końcu każdego dnia? Chrystus, którego symbolizuje krzyż, jest przecież „alfą i omegą”, „początkiem i końcem”. Czy przy głównych posiłkach żegnamy się, aby w ten sposób uznać Boga za Stwórcę spożywanych darów? Sama „pamięć duchowa” nie wystarczy w takich sytuacjach. Istnieje ścisły związek pomiędzy stanem wewnętrznym człowieka i zewnętrznym sposobem wyrażania się.  

Od całkowitego braku znaku krzyża jeszcze bardziej niepokojący może być fakt wykonywania go w sposób ewidentnie niedbały, bardzo szybko. Taki „zapędzony znak” jest sygnałem ostrzegawczym, że wiara raczej nie jest „życiową kotwicą”. Rodzi się poważne pytanie: Czy w pędzie życia Ewangelia nie została wyrzucona gdzieś na obrzeża, bardzo odległe od głównego nurtu życiowych zmagań? Wszak jeśli ktoś jest dla nas naprawdę ważny, mamy dla niego czas! Zwłaszcza przy wejściach do świątyni lub w trakcie nabożeństw niejednokrotnie mają miejsce "krzyże, lotem błyskawicy wykonane”.  Wielka szkoda. Z pewnością przykro jest Jezusowi, że tak „niezbyt czule” jest traktowany.  Ale najbardziej tracimy my sami, gdyż „szybki znak ręką” nie pomaga w otwarciu serca na łaski, którymi Pan obdarza.

Istnieje jeszcze trzeci przypadek, gdy znak krzyża jest wprawdzie w zarysie prawidłowy, ale przypomina  dwa zimne pręty zespawane „na krzyż”. Taki zewnętrzny automatyzm daje do myślenia, czy aby serce nie zaczęło „solidnie zamarzać”? Bardzo dobrze, gdy pewne wyuczone gesty pozostają, ale tragedią będzie, gdy forma utraci swą wewnętrzną duchową treść.  

Sam w swej nędzy uderzając się mocno w piersi zachęcam, aby zwrócić uwagę na swój aktualny sposób „żegnania się”. Praca nad „pięknym znakiem krzyża” to świetna metoda, aby tak realistycznie stawać się „Bożym gwałtownikiem”. Jezus stwierdza: „A od czasu Jana Chrzciciela aż dotąd królestwo niebieskie doznaje gwałtu i ludzie gwałtowni zdobywają je” (por. Mt 11, 11-15). Tak! Od górnolotnych deklaracji, które często przypominają próżne „młócenie słomy”, możemy tak zwyczajnie, realnie i „gwałtownie” zdobywać królestwo niebieskie poprzez codzienny znak krzyża, z uwagą serca wykonywany. Osoba, która z miłością czyni znak krzyża, z wielką skutecznością staje się obywatelem Bożego Królestwa.  

Królestwo Boże oznacza rzeczywistość, w której królem jest Bóg. Każdy obywatel otrzymuje od Niego liczne zdroje łask. Na ziemi „bogate kraje” są w stanie zapewnić swym obywatelom przywileje, o jakich inni mogą tylko pomarzyć. Tym razem chodzi o „przywileje na całą Wieczność”! Coś niezwykłego! Jeden z miłością wykonany znak krzyża „w imię Boże” pozwala uzyskać więcej łask, aniżeli całe życie jedynie ludzkiej pracy bez Boga.  Dzieje się tak, gdyż poprzez ten święty znak działa sam Jezus Chrystus, który mocą swej Najświętszej Krwi chroni nas przed złem, uzdrawia i umacnia na drodze dobra.  

Tak więc wspaniale, jeśli czynimy znak krzyża „po Bożemu”. Nie oznacza to jakiejś „teatralnej pobożności”, ale po prostu pewien „fundament estetyczny” jest niezbędny. Znaczy to, że „święty gest” wykonujemy powoli, dotykając ręką czoła, klatki piersiowej oraz obydwu ramion. Tak „rozpięta forma” potrzebuje wypełnienia duchową treścią. Jest to możliwe poprzez chwilę skupionej uwagi, której towarzyszy świadomość Jezusowej obecności. Z sercem wykonywany znak krzyża to „gwałtowność w mocy Ducha Świętego”, pewnie do Nieba prowadząca. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego…

11 grudnia 2014 (Mt 11, 11-15)