„Nie jest najważniejsze, co na początku
przeżywamy. Najważniejsze jest, z kim i jak to przeżywamy”. Dla „dobrych
dusz” istnieje pewna wielka duchowa zasadzka. Polega ona na tym, że w
niechcianym stanie wewnętrznym lub zewnętrznym pierwsza reakcja świadomości
przybiera postać: „Tego nie powinno być!” lub: „To powinno być!”. Powinność
wysuwa się na pierwsze miejsce, spychając na dalszy plan aktualną
rzeczywistość: „To, co jest”. W ten sposób wszystko zostaje niejako „postawione
na głowie”. To tak, jak byśmy rozpoczynali budowę domu od robienia struktury
dachu w miejsce fundamentu. Gdy powinność jest na początku, nawet modlitwy
przestają być drożnym kanałem dopływu Bożej łaski. Zamiast obiecanego
przez Jezusa ukojenia, wnętrze wypełnia się podenerwowaniem i wielorakim
dyskomfortem.
Gdy „nie powinno” lub „powinno” jest pierwszym
aktem, wtedy pierwotna rzeczywistość jest niejako brutalnie spacyfikowana i
wepchnięta do lochów z napisem: „Nie istniejesz!”. Efektem takiej pacyfikacji
jest jeszcze większe wzburzenie głębin wnętrza: narasta bunt, gorycz i „ciągle
mi coś nie pasuje”. Konsekwencją iluzorycznej próby unicestwiania „tego, co jest”
staje się zwiększanie "stanu zapalnego" problemu spychanego w
podświadomość.
Oto opłakane skutki „pobożnej pychy”. Tak!
Człowiek nie uznaje bowiem pokornie „tego, co teraz jest”, ale chciałby od razu
„tego, co powinno być”. „To, co powinno być” jest dumnym ideałem, który nie
chce przyjąć do wiadomości „tego, co jest”. A przecież Jezus daje nam tak
piękne obietnice, które oczywiście ze swej strony doskonale spełnia:
„Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja
was pokrzepię. (…) znajdziecie ukojenie dla dusz waszych” (por. Mt 11, 28-30).
Co robić, aby kosz swego życia wypełnić tymi pięknymi owocami, które Jezus w
swej wielkiej wrażliwości serca pragnie nam ofiarować?
Otóż niezbędne jest pokorne podjęcie drogi,
która ma cztery etapy. Przede wszystkim trzeba po prostu przyjść do Jezusa. Tu
ujawnia się wielkie znaczenie tego, „co, z kim robimy”! Jeśli zostaniemy sami
ze sobą, zatrzymamy się tylko na poziomie drugiego człowieka/powiernika lub
pójdziemy do jakiejś diabelskiej mocy, to nie ma co się czarować, w każdym
przypadku marniutko skończymy.
Następnie trzeba ujawnić „to, co jest”;
„to, co powinno być” na razie nas zupełnie nie interesuje. Tak więc treścią
drugiego kroku jest totalne odsłonięcie się przed Jezusem. Dla Boga nie ma
większej różnicy, czy nasze początkowe zwierzenia będą przypominać „materiał do
kanonizacji”, czy też „materiał na dożywotnie więzienie”. Gdy
jesteśmy szczerzy, wtedy nie zatruwamy swego organizmu „pysznymi toksynami
hipokryzji”. Pokorna szczerość automatycznie otwiera nas na Ducha
Świętego, który tworzy żywy pomost pomiędzy nami i Jezusem. Już samo
wypowiedzenie swych trudów i ciężarów owocuje „jutrzenką ulgi i uspokojenia”.
Następnie, trzeci etap, zaczynamy bardzo uważnie
wsłuchiwać się w głos naszego serca, gdzie Mistrz mówi nam, co powinniśmy dalej
robić. „Powinno być” jest przeogromnie ważne, ale to jarzmo dopiero teraz ma
prawo wejść na życiową scenę. W tradycji biblijnej „moralną i duchową
powinność” nazywamy właśnie jarzmem. To jarzmo bez Jezusa nas
zniewoli i zadusi. Zarazem to samo jarzmo wraz z Jezusem wprowadzi nas na drogę
wyzwolenia. Jarzmo właściwie podjęte pozwoli nam robić „to, co trzeba” z „tym,
co jest”; zgodnie z Wolą Bożą.
W ten sposób dochodzimy do czwartego etapu,
gdzie niejako spijamy słodycz Jezusowej obietnicy: „Jarzmo moje jest słodkie, a
brzemię lekkie”. Oto stan wnętrza człowieka, który przyszedł do Jezusa,
wszystko Jezusowi powierzył i pragnie żyć wedle tego, co Jezus powie, że
„powinno być”. Serce w ten sposób zjednoczone z Chrystusem doświadcza ukojenia,
lekkości i słodyczy, które są darem Ducha Świętego na drodze Woli Boga Ojca.
10 grudnia 2014 (Mt 11, 28-30)