Płomień Miłości i Nadziei


Łzy spływały powoli. Jedna po drugiej. Nasączone łzami ognisko zaczęło przygasać. Z chwili na chwilę coraz szybciej. Nagle wzniosła się smużka dymu...To znikł ostatni płomyk, zagaszony kolejną łzą. Blask zamienił się w nicość. Wokół zaczęły opadać gęste mgły. Panowała cisza, przeniknięta jedynie cichym łkaniem. W końcu łzy przestały spływać. Po prostu już ich nie było. Pozostał jedynie bezsens osmolonych drewien. Kolejne godziny mijały. A każda z nich, historia niepowtarzalna. Wtem nieziemski blask rozświetlił wnętrze. Przedziwne… Oczy wciąż widziały jedynie spalone resztki drewna. A jednak serce ogarnął tajemniczy blask bijący od wygasłego ogniska. Najwyraźniej „szkiełko i oko” nie są w stanie do końca wyjaśnić rzeczywistości. Czyżby istniał jakiś inny wymiar, który tylko serce jest w stanie uchwycić i przekształcić na świat wewnętrznych doznań?

Tak! Boski Płomień ma zdolność rozpalić na nowo najbardziej wygasłe i zapłakane ludzkie ogniska. Wtedy nawet patrzenie na osmolone drewna pozwala doświadczyć żaru i blasku, który rozświetla i ogrzewa duszę. Aby wyjaśnić ten „tajemniczy proces”,  warto zaczerpnąć z pewnego ewangelicznego zapisu.  Zapis ten znajduje się w Ewangelii, której autorem jest św. Jan, Apostoł i Ewangelista, wspominany dzisiaj w liturgii. Otóż Jan po wejściu do pustego grobu, gdzie po śmierci był złożony Jezus, doznał stanu, który wyraził następującymi słowami: „Ujrzał i uwierzył” (por. J 20, 2-8). Oczami dostrzegł pustkę grobu, ale sercem wyznał Pełnię Zmartwychwstania. Tak! Jan uwierzył, bo w głębinach swego serca przyjął Płomień Ducha Świętego. Co robić, aby też doświadczyć w sobie tego Boskiego Płomienia? 

  Ucząc się od Jana, warto zwrócić uwagę na dwie sprawy, które pomogły mu otworzyć się na Ducha Świętego i wyrazić akt wiary w Zmartwychwstanie.  Otóż Jan był człowiekiem, który w swej ograniczoności szczerze pragnął nawracać się. Początkowo zdarzały mu się niezbyt chlubne oczekiwania i pomysły. Chciał nawet (za pośrednictwem swej matki),  aby Jezus przydzielił mu „wysokie miejsce” w przyszłym królestwie. Słowa Jezusa traktował początkowo jako zapowiedź ziemskiego królestwa, w którym chciał sprawować wpływową władzę. Ale potem, na Ostatniej Wieczerzy, jesteśmy już świadkami zupełnie odmiennej postawy. Tym razem Jan ukazuje się jako człowiek kontemplacji, wsłuchany w bicie serca swego Pana. Kto szczerze pragnie wciąż nawracać się,  ten otwiera swe wnętrze na Ducha Świętego.  Drugi fakt o bezcennym znaczeniu, to umiłowanie Jezusa aż „do samego końca”. Spośród Apostołów tyko Jan pozostał wraz z Maryją  u stóp krzyża, na którym umierał Jezus. W ten sposób dał świadectwo wiernej miłości swemu Panu i Mistrzowi.

Oto dwie bezcenne cechy na drodze wiary: postawa nieustannego nawracania się oraz wierna miłość „aż do końca”. Gdy człowiek podejmuje te wartości, wtedy nawet patrzenie na zewnętrznie wygasłe ognisko pozwoli wewnętrznie doświadczyć potężnego Płomienia Boskiej Nadziei i Miłości. Wiara pozwala widzieć sercem to, czego nawet najbardziej błyskotliwy, lecz pyszny umysł nie jest w stanie dostrzec. Cechą takiej wiary jest zdolność do przyjmowania Płomienia Ducha Świętego. Duch Święty sprawia, że sercem widzimy i czujemy to, czego zmysłami nie jesteśmy w stanie zarejestrować.

Św. Jan pomaga nam uchwycić chrześcijański sposób przeżywania wiary. Jest to odwaga widzenia Płonącego  Ognia nawet wtedy, gdy przed oczami widać tylko resztki spalonego drzewa. Aby doświadczyć takiego kontemplacyjnego widzenia, trzeba nieraz bardzo długo i uważnie wpatrywać się. Ale warto nawet  „wypłakać swe łzy”, aby w końcu „ujrzeć”. Im więcej tych łez, tym lepiej. Szczere łzy wewnętrznie oczyszczają. Dzięki temu Boski Płomień może potem jeszcze bardziej  rozświetlić wnętrze. Wielka jest moc kontemplacji. Miłujące wpatrywanie się sprawia,  że nawet wygasłe ognisko beznadziei pozwala doświadczyć rozgrzewającego Płomienia Nadziei i Miłości…    
     
27 grudnia 2014 (J 20, 2-8)