Na zawsze byłaby przekleństwem. Ale na pewien
czas jest błogosławieństwem. Gdy ogarnia swą obecnością, sprawy najważniejsze
zaczynają być widzialne i słyszalne. Wiele wymaga, ale tym więcej daje. Jest
bezwzględna, ale dzięki temu pomaga nam przezwyciężyć względność i usłyszeć
zagłuszany głos. Bez retuszu odsłania wszystkie życiowe krzywizny, wskazując
zarazem na proste drogi. Jest bezcennym skarbcem duchowym. Dlatego zły duch nie
chce dopuścić do jej zaistnienia, a gdy zaistnieje, na różne sposoby
dyskredytuje jej sens…
Nazywa się… pustynia duchowa… To nie jest jakieś
egzotyczne pojęcie dla spirytualistów. Chodzi o duchowy stan wewnętrznego
ogołocenia, który jest niezbędny dla zdrowia duszy i ciała każdego człowieka.
Głęboki sens pustyni polega na tym, aby po prostu pewien czas spędzić w jej
uzdrawiających objęciach. Nie trzeba "samemu tworzyć". Istotne
znaczenie ma cierpliwe trwanie w obecności Stwórcy. Jest to odwaga prostego
bycia, które nie szczyci się litanią poważnych odpowiedzialności. Kto wyjdzie
na pustynię i wytrwa na niej przez pewien czas, ten zyska nowe spojrzenie na życie.
W pustynnych warunkach możemy z nową mocą doświadczyć Bożej obecności i sensu
życia. Warto przejąć się świadectwem św. Jana Chrzciciela, który z głębi
pustyni nieustannie woła: „Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę
Pańską, jak powiedział prorok Izajasz” (por. J 1, 19-28). Realna i trwała
przemiana życia nie dokonuje się poprzez nasze ambitne decyzje lub
postanowienia w wirze świata. Cudu przemiany może dokonać tylko Bóg,
usłyszany i na nowo przyjęty w warunkach pustynnych.
Pustynia może być rozumiana na dwa sposoby.
W pierwszym przypadku oznacza ciężkie życiowe doświadczenia. To może być
choroba, która uniemożliwia wykonywanie najprostszych czynności. Ogałacającym
bólem jest odejście ukochanej osoby, w sensie śmierci, zdrady lub opuszczenia.
W sercu rodzi się wtedy okrutne poczucie, że już nikogo nie ma. Pustynią jest
zawalenie się życiowych marzeń i planów. Gdy takie sytuacje mają miejsce, wtedy
najwyraźniej Bóg sam zaprasza na pustynię, aby przemawiać do serca. W takim
doświadczeniu najważniejsze jest heroiczne powiedzenie: „Tak, zgadzam się”.
Dzięki temu otrzymamy wielkie błogosławieństwo, spotkamy Boga żywego. Szatan
będzie piekielnie wmawiał, że zostaliśmy ukarani boskim przekleństwem. Nie
dajmy się oszukać. Całą energię wnętrza zaangażujmy w kontemplację Bożego
głosu: „Kocham cię, bardzo…”.
W drugim przypadku człowiek sam inicjuje pewien
czas pustyni. To mogą być rekolekcje adwentowe. Najważniejsze jest zwyczajne
zatrzymanie się i trwanie w określonej przestrzeni, „sam na sam” z Bogiem. Taka
cisza pozwala ograniczyć „wieczne gadanie”, które dla ducha jest zabójcze.
Nasza duchowa energia ulega wtedy rozproszeniu; słowa tracą moc. Gdy człowiek
ciągle mówi, wtedy przestaje słyszeć siebie samego i drugiego człowieka. Tym
bardziej przestaje docierać głos Boga. Stajemy się niewolnikami złego
ducha, który zaczyna nas torturować swymi piekielnymi myślami i pomysłami.
Dzięki pustynnej ciszy nasze wnętrze może nawiązać i pogłębić kontakt z Bogiem,
z samym sobą i z drugim człowiekiem.
Jeśli podejmiemy dar pustyni, doświadczymy
wielorakich darów. Nawet w największych ciemnościach, dostrzeżemy jasne
promienie Bożej Światłości. Pustynia rewelacyjnie leczy z „pysznego poczucia
bycia kimś”, zarazem uzdrawia z wielorakich kompleksów. Stajemy się ludźmi
zdrowo pokornymi. Jak to możliwe? Odpowiedź daje nam św. Jan Chrzciciel, który
ubogacony łaskami pustyni wołał odnośnie Jezusa: „nie jestem godzien odwiązać
rzemyka u Jego sandała”. Na „targowisku zapędzenia” jesteśmy skazani na
„syndrom pyszałka lub samobójcy”. Na „pustyni ogołocenia” odkrywamy najgłębszy
sens życia, który wyraża się w pokornym kierowaniu swego wzroku na Jezusa.
Takie spojrzenie chroni przed „pychą sukcesu” i ratuje przed zdołowaniem w
chwilach porażki.
Korzystajmy z łaski Adwentowej pustyni. Prostujmy
nasze drogi! Gaudete! Radujcie się! Zbawiciel nachodzi…
14 grudnia 2014 (J 1, 6-8. 19-28)