„Nie mogę się doczekać”… Świetny początek.
Wspaniałe spotkania. Piękne wizje przyszłości. A potem różnie bywa... Dwie
drogi. Na jednej z nich wszystko stopniowo przechodzi w stan nieistnienia.
Zdarza się nawet, że pierwotne „miłosne emocje nadziei” zostają zastąpione
przez złowrogie uczucia. Na drugiej drodze energia początkowego rozbłysku pełni
rolę „zapłonu”, który uruchamia trwały życiodajny proces . „Cieszę się,
że jesteś” staje się zwrotem, który coraz bardziej odzwierciedla
rzeczywistość współistnienia i szczerej współpracy. Nawet czasowy brak pewnych
emocji nie zmniejsza, ale wręcz zwiększa i intensyfikuje duchowy strumień
obopólnej miłości, wiary i nadziei.
Dlaczego podobny początek może stanowić
preludium do całkowicie odmiennych finałów? To nie jest kwestia „ślepego”
przeznaczenia. Bardzo dużo zależy od tego, jaka realna motywacja przyświeca
naszym działaniom. Wiele światła daje ogląd rozwoju ewangelicznych sytuacji. W
jednym z epizodów Ewangelista relacjonuje odnośnie Jezusa: „A szło za Nim
wielkie mnóstwo ludu z Galilei. Także z Judei, z Jerozolimy, z Idumei i Zajordania
oraz z okolic Tyru i Sydonu szło do Niego mnóstwo wielkie” (Mk 3, 7-12). Tak
więc za Jezusem podążały ogromne tłumy z „czterech stron świata”. Ewangelia
często wspomina o ludziach, którzy pragnęli znaleźć się w bliskości Jezusa. A
jednak pomimo tej „ogólnej pogoni”, ostatecznie tłum zawołał: „Ukrzyżuj Go”.
Tyle zaspokojonych potrzeb, a jednak ludzie w większości nie wznieśli okrzyków
wdzięcznej miłości, lecz zażądali uśmiercenia swego dobroczyńcy. Jak to
możliwe?
Niestety, wielu ludzi podążało jedynie ciałem za
Jezusem. Sercem natomiast kroczyli za swym „ja czegoś potrzebującym”. Nie Jezus
był najważniejszy, ale to, co dawał. Gdy człowiek idzie za kimś zewnętrznie,
ale wewnętrznie szuka jedynie siebie, wtedy w miarę otrzymywania zaspokojenia,
w relacji tej zamiast zbliżania się do siebie, następuje oddalanie się od
siebie. Tak rozpadają się związki, gdy głównym celem "pogoni"
za drugim jest zaspokojenie własnych potrzeb seksualnych, emocjonalnych bądź
chęć wykorzystania drugiego dla swych materialnych interesów. Ludzie, dla
których „autorytet”, za którym idą, jest jedynie „zaspokajaczem” egoistycznych
oczekiwań i wyobrażeń, gdy coś im nie „podpasuje”, są w stanie szybko swego
„nauczyciela” opuścić, a nawet pogardliwie zabić słowem, lub wręcz fizycznie.
Na szczęście, byli też ludzie, na czele z
Maryją, którzy w trakcie ukrzyżowania nie skandowali: „Ukrzyżuj Go”. Tym razem
odsłoniła się piękna prawda serca. Miłująca współobecność i współcierpienie
były możliwe, gdyż wcześniej fizycznemu podążaniu za Jezusem towarzyszyła
jeszcze głębsza wewnętrzna podróż za Mistrzem, Panem i Zbawicielem. To była
prawdziwie droga za Jezusem, a nie za sobą przy okazji Jezusa. Głównym celem
nie było to, co Jezus dawał, w sensie wielkich dzieł, uzdrowień i chleba.
Najważniejszym motywem była Jego osoba. Dlatego, gdy Jezus na krzyżu już nic
nie mógł dać, właśnie wtedy ze strony osób prawdziwie Go miłujących doświadczył
największej miłości współcierpienia.
Gdy w relacji międzyludzkiej drugi człowiek jest
celem, a nie środkiem do zaspokajania siebie, wtedy miłość dojrzewa i pogłębia
się. W relacji pomiędzy Bogiem i człowiekiem istnieje jedynie problem motywacji
u człowieka. Gdy biegniemy za Bogiem, bo coś nam daje, na końcu będzie pustka
bez Boga. Gdy idziemy za Bogiem, bo JEST, i ewentualnie bierzemy to, co daje,
wtedy uwieńczeniem tej drogi będzie pełnia wiecznego zjednoczenia z Bogiem i w
Bogu z ludźmi.
W tym kontekście warto dostrzec, że pustynia jest ogołacającym doświadczeniem, które pomaga oczyszczać motywacje w relacji z Bogiem. Na pustyni nie otrzymujemy tego, co dają wspaniałe żyzne pola. Konsekwencją pobytu na pustyni jest bycie z Bogiem, bo JEST, lub odejście od Niego, bo nie spełnił jakichś oczekiwań i wyobrażeń. Dlaczego idę za Bogiem? Czemu chcę być z drugim człowiekiem? Od naszej aktualnej motywacji zależy to, co nas spotka w przyszłości…
22 stycznia 2015 (Mk 3, 7-12)