„Życiowa porażka. Wszystko straciło sens. Żyć
się odechciewa”… W człowieku jest naturalne pragnienie, aby cieszyć się dobrymi
rezultatami podejmowanych przedsięwzięć. Z nadzieją oczekujemy, że nasze
zaangażowanie serca i włożony wielki trud przyniosą piękny i uszczęśliwiający
owoc.
Niestety, w życiu pojawia się doświadczenie
porażki. Bardzo bolesne są sprawy sercowe. Odrzucona miłość, po pewnym czasie
trwania relacji, bywa bardzo ciężkim ciosem. Beznadziejny płacz na
stercie gruzów. Uruchamia się ciąg dołujących myśli. Unicestwiające poczucie
swej bezwartościowości. Przecież nie wyrzuca się pięknych pereł, lecz tylko
niepotrzebne śmieci... Działo z napisem „Porażka” bombarduje niemiłosiernie.
Nieraz nawet w przypadku późniejszego wejścia w związek małżeński z kimś
innym, gdzieś we wnętrzu tkwi smutne przekonanie, że jest to tylko „rozwiązanie
zastępcze”. Przygaszona codzienność.
Mocno także przytłaczają
niepowodzenia związane z pracą zawodową. Ktoś próbuje „rozkręcić interes”, ale
zamiast klientów, z zapałem obsługiwanych, beznadziejne pustki. Poważne
niepowodzenie ma moc sparaliżować na całe życie. Lęk, że znów się nie uda,
odbiera chęć do podejmowania jakichkolwiek dalszych przedsięwzięć. Koszmarem
staje się także ciąg różnych niepowodzeń . Gdy człowiek nie może sobie dać z
czymś rady, ciągle coś nie wychodzi, wtedy w psychice powstaje wielkie wewnętrzne
ciśnienie unicestwienia; pasmo porażek zostaje nieraz przeobrażone w akt
samobójczy. Czy można jakoś przygotować się do tego, aby „doświadczenie
porażki” nie zmiotło nas z powierzchni ziemi?
Od razu zapalmy czerwoną lampkę
ostrzegawczą! Powierzchowne rozwiązania religijne i świeckie nie
wystarczą. Niezbędna jest ewangeliczna koncepcja porażki, której istotne
przesłanki warto zaczerpnąć z nauki Jezusa Chrystusa (por. Łk 10, 1-9). Przede
wszystkim w punkcie wyjścia trzeba dokładnie zbadać, czy podejmujemy
inicjatywę, która jest zgodna z Wolą Boga. Jeśli zyskamy taką pewność, to wtedy
wyruszajmy z poczuciem, że mamy wsparcie samego Jezusa, Boga i Człowieka.
Przeżywajmy nasze przedsięwzięcia jako realizację misji otrzymanej od Boga.
Optymalnie, gdy mamy błogosławieństwo ze strony kapłana, który reprezentuje
Chrystusa.
Wielkie znaczenie ma świadomość, że
najprawdopodobniej doświadczymy potężnego oporu. Trzeba przygotować się
psychicznie na odparcie wrogiego ataku, który będzie chciał obrócić w drobny
pył naszą szczerą miłość i planowany projekt. Następnie wskazane jest odejście
od logiki „porażka-sukces” na rzecz logiki „kolejne etapy do celu”. Konkretnie
oznacza to, że ewentualne niepowodzenia traktujemy jedynie jako doraźny brak
osiągnięcia zamierzonego celu. Jest to normalny epizod na drodze do
ostatecznego zwycięstwa. W takim ujęciu, „porażka” staje się jedynie terminem
technicznym na opisanie tego, co poszło inaczej niż przewidywaliśmy. Nie
jest to już synonim „końca świata”. Całą energię koncentrujemy na tym,
aby poprzez modlitwę i refleksję określić treść kolejnego etapu. Szukamy
najlepszego rozwiązania w zaistniałej sytuacji. Nie możemy poddawać się
zniechęceniu.
Wielkim marnotrawstwem jest tracenie czasu i sił
na bezproduktywne dołowanie siebie i użalanie się nad sobą. Porażka to świetny
moment, aby z jeszcze większym zapałem wykrzesać z siebie posiadaną energię i z
nową gorliwością kontynuować podjęte dzieło. Jeśli tak podejdziemy do jakiegoś
przegranego epizodu, to Duch Święty udzieli nam potrzebnej mocy, aby odważnie
„z zaciśniętymi zębami” iść dalej do przodu. Zarazem nie jest to „droga po
trupach”, ale pełen determinacji „pokój rzeźbiarza”, który z miłością i
cierpliwością wydobywa z kamienia swe piękne dzieło.
W ten sposób wszelkie problemy życiowe stają się
okazją do fascynującej współpracy z Bogiem. Nawet największa tragedia miłosna
może zostać przekuta w późniejsze zaistnienie najwspanialszej miłości na
świecie. Tak! Jeśli idziemy z Bogiem w sercu i posługujemy się ewangeliczną
koncepcją porażki, wtedy mamy w sobie Nieskończoną Moc. Jeśli z Chrystusem
przeżywamy porażki, na pewno odniesiemy zwycięstwo. Jeśli Bóg z nami, któż
przeciwko nam?
26 stycznia 2015 (Łk 10, 1-9)