Czego w życiu szukam? O co w ogóle mi chodzi?
Czy realizuje Boże powołanie? A może tylko swój pomysł lub czyjąś ideę? A jak z
pokojem w sercu? Oto pytania, które warto szczerze sobie stawiać. To może
uchronić przed obraniem błędnej drogi życiowej. Świetnie, jeśli wnętrze
wypełnia przekonanie odnośnie słuszności podjętych decyzji i zaangażowań.
Niemniej, nawet najlepszy wybór fundamentalny wymaga nieustannego pogłębiania i
doprecyzowywania…
Szukając swego niepowtarzalnego itinerarium,
warto pamiętać o wielkiej współczesnej pokusie. Jest to model życia, który
przebiega pod sztandarem „samorealizacji” lub „samodoskonalenia”. Bóg nie jest
tu brany na serio pod uwagę. U źródeł jest własny pomysł lub czyjaś idea. Funkcjonując
w tej logice, można osiągnąć nawet wielkie sukcesy. Cały problem polega jednak
na tym, że wszystko skoncentrowane jest na „ludzkim ja”. Na pierwszym miejscu
znajduje się „moja wola” i „moja moc”. Skoncentrowanie na sobie generuje
narastające poczucie wewnętrznego osamotnienia. Coraz bardziej pali
wewnętrzna pustka, gdyż w sercu króluje „ja”, a nie Bóg. Inni ludzie
przeobrażają się w potencjalnych konkurentów, których trzeba pokonać. Wnętrze
zaczyna drążyć „rak pychy”, gdyż uzyskane osiągnięcia traktowane są jedynie
jako dowód swej mocy i wartości. Istnieje też poważne niebezpieczeństwo, że
konkretna aktywność nie odzwierciedla „głodu wnętrza”. Objawia się to w postaci
odczucia: „to nie jest to”…
Lepiej wziąć przykład z Jezusa, który proponuje
zupełnie inną wizję życiowego zaangażowania. Mistrz zaświadcza: „Nie szukam
bowiem własnej woli, lecz woli Tego, który Mnie posłał” (por. J 5, 17-30). Oto
radykalnie odmienne ustawienie egzystencjalnej orientacji. Jest to pragnienie,
aby odnaleźć i wypełnić wolę Boga, który przemawia w głębinach serca. Człowiek
postrzega siebie jako „Bożego posłańca”, który ma określoną misję, wręcz
powołanie do zrealizowania. Tym razem ludzkie „ja” zostaje poddane tylko i
wyłącznie Bożej woli. To powoduje, że człowiek otwiera się na Ducha Świętego,
który daje wewnętrzne przekonanie, co robić, a czego unikać. Takie
zaangażowanie, w miarę upływu czasu, wyzwala coraz głębsze poczucie wewnętrznej
pełni. Zamiast pustki jest Boża Obecność i obecność innych ludzi, którzy
traktowani są z szacunkiem jako osoby, czyli duchowe światy, a nie rzeczy. Na
drodze woli Bożej, nawet największe „światowe sukcesy” przeżywane są w pokorze
i ze zdrowym dystansem. Serce bowiem wie, że wszystko jest darem Stwórcy,
a nie własnym wytworem. Realizacja Bożej misji daje wtedy głębokie
doświadczenie sensu życia i pozwala prawidłowo ustawić kwestię „działania”. Jak
działać?
Tym razem znów warto zaczerpnąć z przykładu
Jezusa, który mówi: „Ojciec mój działa aż do tej chwili i Ja działam”. Jezus
wskazał, że podobnie jak Ojciec nieustannie działa, podtrzymując i zachowując
świat w istnieniu. W tym kontekście warto wyróżnić trzy rodzaje „Bożego
działania” w życiu człowieka. Pierwsze polega na wykonywaniu pracy, w postaci
konkretnych czynności zewnętrznych. Drugie działanie, modlitwa, jest
zaangażowaniem wnętrza, aby trwać w jedności z Bogiem. Jest to bardzo wysoki
poziom aktywności. Istnieje jeszcze odpoczynek, który nie jest bezczynnością,
ale czasem biernego działania. Nie jest to „pusta przerwa”, ale wzmacniająca regeneracja,
wspierająca pracę i modlitwę.
Kto szuka woli Bożej, ten nieustannie działa.
Zarówno praca, modlitwa jak i odpoczynek stają się czasem przepływu Bożej łaski
przez człowieka. Dzięki temu znika nieznośny ucisk "bezczynnej nudy"
lub "zagonionego bezsensu”, co jest szeroką bramą, przez którą diabły
wchodzą ze swymi pokusami.
Tak więc bardzo ważne, aby w życiu szukać tylko
„woli Bożej”, a nie „woli własnej” lub „woli jakiegoś
człowieka”. Wtedy Chrystus może w nas i poprzez nas nieustannie
działać. W ten sposób optymalnie przygotowujemy się do Nieba. Wszak
Niebo nie będzie „miejscem bezczynnej nudy i bezruchu”, ale super-aktywną
„przestrzenią miłości i pokoju”…
18 marca 2015 (J 5, 17-30)