Bardzo łatwa i zarazem arcytrudna. Wyjątkowo prosta i nadzwyczaj złożona. Czyli … modlitwa „Ojcze nasz”. Zaledwie kilka zdań, które Jezus przekazał jako wzorzec wołania do Boga. To skuteczny sposób, aby skierować swoje serce i myśli do Stwórcy wszechświata. I rzecz niebywała! Do nieskończonej Bożej Mocy, Jezus daje nam prawo zwracać się: „Ojcze” (por. Mt 6, 7-15). Teoretycznie fascynujące, ale bywa nieraz, że praktycznie jest to bardzo trudne…
Słowa, zwłaszcza niektóre, są bardzo mocno
zespolone z życiowym doświadczeniem. Wypowiadając kilka dźwięków lub pisząc
kilka liter, dotykamy konkretnej rzeczywistości; zostaje uruchomiony cały świat
skojarzeń, myśli, uczuć i wspomnień. „Ojciec” jest słowem, które porusza obszar
głębokich przeżyć o najwyższym poziomie wrażliwości. W sensie pierwotnym,
chodzi o relację do fizycznego ojca. Nawet gdy świadomie zwracamy się do Boga
Ojca, podświadomie jest On postrzegany poprzez pryzmat fizycznego ojca. Dopiero
wtórnie może pojawić się odmienny świat przeżyć i skojarzeń.
W tym świetle staje się jasne, dlaczego
odmówienie „Ojcze nasz” przypomina w niektórych przypadkach konieczność wejścia
na najwyższy szczyt Himalajów. Powodem tego może być bolesna historia relacji z
ojcem. Słowo ojciec budzi wtedy tak przykre wspomnienia, że zostaje usunięte z
życiowego słownika. Jest to mechanizm obronny wyparcia, aby poprzez dźwięk
„ojciec” nie dotknąć poranionego wnętrza. W skrajnych przypadkach modlitwa
Pańska jest całkowicie wyrugowana. Najczęściej jednak jest odmawiana, ale
mechanicznie, powierzchownie, bez zaangażowania. Trzeba uważać na zmuszanie
siebie lub kogoś, w stylu: „Odmawiaj Ojcze nasz z sercem”. Organizm może ten
przymus odbierać nawet jako "dręczenie", polegające na konieczności
wymawiania imienia swego krzywdziciela. Paradoksalnie, niejednokrotnie szybkie
i powierzchowne „Ojcze nasz” pełni rolę ochronną. Człowiek zwraca się do Boga,
zarazem rana w głębi nie jest dotykana.
Oczywiście, gdy taka sytuacja ma miejsce,
niezbędne jest uzdrowienie relacji z ojcem fizycznym; aby było jak najwięcej
wzajemnej miłości. Ale jest to trudne i wymaga dużo czasu. Wszak chodzi o
uzdrowienie rdzenia istnienia, przez całe lata ranionego. Jednocześnie ważne,
aby jak najszybciej w pełni i ufnie czerpać z daru Bożej miłości. Sama dobra
wola nie wystarczy, bo będą i tak załączać się negatywne skojarzenia. Cóż więc
robić?
Otóż gdy relacja z ojcem fizycznym budzi bolesne
wspomnienia, trzeba znaleźć „rozwiązanie zastępcze”. Dobrym „obejściem” jest
koncentracja w modlitwie na innej osobie Trójcy Świętej (oczywiście przy
zachowaniu faktu odmawiania „Ojcze nasz”). Mówiąc „Panie Jezu” lub „Duchu
Święty” unikniemy „ojcowskiej blokady”, otwierając się bez złych skojarzeń na
Boga. Przy okazji zauważmy, że Jezus od dziecka mógł z radością modlić się do
Boga Ojca nie tylko z powodu bycia Synem Bożym. Był też w pełni człowiekiem. W
tym zaś sensie otrzymał bezcenne wsparcie ze strony Józefa, który był świętym
ojcem (przybranym). Dzięki niemu Jezus od samego początku miał jak najlepsze
skojarzenia ze słowem „ojciec”.
Koncentracja na Chrystusie lub na Duchu Świętym,
obok pomocy w modlitwie serca, jest także pomocna w procesie uzdrawiania.
Uzdrawianie zaś polega na przebaczaniu swemu ojcu fizycznemu oraz na
„uchwyceniu sercem”, że ojciec ziemski i Bóg Ojciec to dwie odrębne osoby.
Wielką pomocą może być także „ojciec duchowy”.
Jest to osoba, która przekazuje dar wewnętrznego życia poprzez takie wartości,
jak: miłość, mądrość, wsparcie, troska, bezpieczeństwo, ochrona. W ten sposób
we wnętrzu dokonuje się błogosławione przeformułowanie. Słowo ojciec traci
negatywne zabarwienie, nabierając pozytywnego wydźwięku, jak w przypadku osób,
które miały od dziecka wspaniałą relację z ojcem. Dzięki temu modlitwa Pańska,
wołanie „Ojcze nasz”, przestaje być rodzajem przykrej kary, stając się pięknym,
a nawet fascynującym doświadczeniem. Ojciec duchowy pomaga w otwarciu serca na
Boga Ojca oraz w ewentualnym procesie leczenia zranień w relacji z ojcem
fizycznym.
Ojcze nasz… Jakże przedziwny splot tego, co
Boskie i ludzkie! …
18 czerwca 2015 (Mt 6, 7-15)