Odkrywanie samotności


Trwałem w nocnej ciszy na modlitwie. Wewnętrzne doświadczenie pokoju serca. W pewnym momencie doświadczyłem głębokiej radości. Takie szczere pragnienie dziękczynnego wołania do Boga. A z jakiego powodu? Za to, że żyję w celibacie kapłańskim, pogłębionym przez ślub czystości, w kontekście konsekracji pustelniczej.  O błogosławiona samotności! Podziękowałem Bogu, tak ze szczerego serca, za otrzymany dar celibatu.

W przeszłości różnie bywało. Zdarzały się okresy „płomiennych pretensji” do Boga, że tak bardzo mnie unieszczęśliwił. Bolesne pytanie: „Dlaczego akurat na mnie trafiło?”. Oczywiście nikt z ludzi mnie nie zmuszał. Miałem jednak wrażenie, że podjąłem decyzję o życiu w celibacie, nie zdając sobie sprawy z tego, co czynię. Teraz widzę wyraźnie, że powołanie do samotności odczuwam głębiej w sobie aniżeli dar kapłaństwa. Pragnienie samotnego życia jest tym, co przenika najgłębsze pokłady mojego nędznego istnienia. Z tej fundamentalnej samotności wyłania się uczestniczenie w sakramencie kapłaństwa. Nie znaczy to, że w takiej samej kolejności zyskiwałem świadomość mej tożsamości.

Otóż najpierw odkryłem powołanie do kapłaństwa. Jednocześnie nie mając pełnego przeświadczenia i „czucia” drogi celibatu. Trochę na zasadzie: „Płacz i trwaj, jak chcesz być kapłanem”.  Był to pełny akt woli, wyrażony szczerze w oficjalnych przyrzeczeniach celibatu przed przyjęciem święceń diakonatu. Ale w obszarze emocji miały potem miejsce trudne zmagania. Stąd brały się okresy intensyfikacji wewnętrznego buntu, zazdrości wobec drogi małżeńskiej, bliżej nieokreślonego żalu. Początkowo nie byłem w stanie dostrzec sensu głęboko ukrytego we mnie powołania do celibatu. Zarazem miałem jednoznaczne przekonanie, że to jest właściwy kierunek wyboru.

Aktualnie w pełni odsłonił się Boży zamysł, do realizacji którego byłem stopniowo przygotowywany. Niesamowite doświadczenie. Z głębi mego serca wydobywa się jasne i klarowne wołanie: Pragnę żyć nie tylko w celibacie, ale w całkowitej samotności. W ten sposób celibat staje się niejako częścią jeszcze większej całości. Wszak celibat jako taki nie utożsamia się z pustelniczą samotnością. Ale oczywiście pustelnicza samotność zakłada życie w celibacie. Czy jestem tak silny, że  pragnę w ten sposób żyć?

Żadną miarą! Jestem bytem bardzo nędznym i żałośnie słabym. Nic, tylko ręce załamywać i płakać z politowania. Na szczęście sens wszelkiego powołania polega na tym, że jest ono realizowane mocą, której Bóg udziela na drogę, do której zaprasza.  Bardzo cenna jest także piękna i realistyczna myśl Arystotelesa, że samotność może być tylko boska lub zwierzęca. Jak to interpretuję?

Otóż człowiek jest istotą społeczną; z natury powołany jest do życia w społeczeństwie. Dlatego człowiek, który pozostaje w stanie niechcianej samotności, jest nieszczęśliwy, a nawet ulega stopniowo degradacji. Samotność staje się wtedy synonimem przerażającego przekleństwa. Tylko Bóg może w nadprzyrodzony sposób dać potrzebną moc i błogosławieństwo. Wtedy samotność staje się rzeczywistością „boską”. Człowiek może w całej szczerości zawołać: O błogosławiona samotności! Ależ szczęście! Takie przeżywanie nie jest źródłowo zasługą człowieka, ale darem Boga. Człowiek tylko ten dar przyjmuje. Zarazem samotność nie oznacza izolacji od ludzi.  Dzięki Bożej łasce dokonuje się niezwykły paradoks. Jaki?

Otóż patrząc „od zewnątrz”, jestem w samotności.  Ale „od wewnątrz” mogę przeżywać duchowo stan jeszcze głębszej współobecności z ludźmi. Samotność z Bogiem nie oddala od drugiego człowieka, ale pomaga odczuwać z nim jeszcze ściślejszą więź. Tak  oto dokonuje się nowy sposób odkrycia społecznej natury człowieka. Gdy jestem z drugim tylko zewnętrznie, paradoksalnie może zachodzić stan wzajemnej wewnętrznej izolacji. Tak wiele osób przeżywa tragedię samotności w małżeństwie. Z kolei gdy ze szczerej woli wybieram zewnętrzną samotność, w sercu odkrywam Bożą obecność. Wówczas rodzi się doświadczenie więzi z Bogiem i w Bogu z człowiekiem. Szczęście życia w samotności...   

19 lipca 2015 (Mk 6, 30-34)