Istnieją decyzje i zachowania, które wywołują
nawet ból. Ale to nie oznacza automatycznie, że dokonuje się jakieś zło moralne
i sprawy przebiegają wbrew woli Bożej. Wręcz przeciwnie, trudności mogą
być konsekwencją tego, że właśnie wola Boża jest realizowana, dokonywane czyny
zaś są w pełni moralnie dobre.
W takich sytuacjach ból jest spowodowany tym, że
cierpiący człowiek z jednej strony doświadcza w sercu miłości, z drugiej zaś
jeszcze nie wydoskonalił się w rozpoznaniu i przyjęciu tajemniczych Bożych
planów. U osoby cierpiącej powstaje wrażenie, że człowiek będący przyczyną
powstania bólu zachowuje się w sposób nieprawidłowy, zadając krzywdzące i
raniące ciosy. Taka sytuacja może być z kolei bardzo bolesna dla osoby, która
mając przeświadczenie, że postępuje właściwie, zgodnie z odczytanym w sumieniu
Bożym głosem, otrzymuje jednak zarzuty, sugerujące brak dobroci.
Bardzo ważne, że wszystko rozgrywa się
początkowo w obszarze dobra moralnego. Nikt nie popełnia złego czynu, a jedynie
występują braki w poznaniu i przyjęciu woli Bożej. Trzeba bardzo uważać, aby w
tego typu sytuacjach nie kierować wobec siebie pretensji i oskarżeń. Ideałem
jest trwanie w postawie wzajemnego zaufania: „Nie rozumiem, ale jestem pewien,
że to, co czynisz, jest wyrazem dobroci i miłości w oczach Bożych”.
W Ewangelii znajdujemy epizod, który wyraziście
obrazuje opisywany tu dramat moralny. Zdarzenie rozgrywa się w Jerozolimie w
powiązaniu ze Świętem Paschy, w którym uczestniczył także dwunastoletni Jezus
wraz z rodzicami. Po skończonych uroczystościach Maryja z Józefem nie
zauważyli zniknięcia Jezusa, którego potem szukali w drodze wśród krewnych i znajomych.
Bezskutecznie. W końcu po trzech dniach okazało się, że Jezus pozostał w
świątyni, słuchając nauczycieli i zadając im pytania. Znalazłszy Go, Maryja
wypowiedziała przeniknięte bólem i zarazem wyrzutem słowa: „Synu, czemuś nam to
uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie” (por. Łk 2,
41-52). To bardzo ważny fakt, którego nie można w żaden sposób sztucznie
koloryzować. Ewangelia jednoznacznie relacjonuje, że Jezus sprawił swym
rodzicom „ból serca”. Maryja osobiście podkreśliła, że doświadczyła
bolesnych chwil w związku z zachowaniem swego syna. Ale przecież był On nie
tylko człowiekiem, ale także bezgrzesznym Bogiem. A to oznacza, że zaistniały
ból nie był spowodowany grzechem ze strony Jezusa. Tak więc istnieją przypadki,
gdy osoba, która wywołuje ból, nie popełnia zła. Jak to możliwe? Jezus
odpowiada: „Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego
Ojca?”. Oto najgłębsze wyjaśnienie. Gdy człowiek realizuje wolę Bożą, wtedy
jest to czyn dobry, nawet jeśli spowoduje u kogoś „ból serca”. Co więcej,
grzech byłby wtedy, gdyby człowiek zrezygnował z wypełnienia woli Bożej, aby
komuś nie sprawić bólu.
Co w takim razie generuje ból? Otóż powodem jest
miłość połączona z brakiem odpowiedniej wiedzy. Dla Jezusa było oczywiste, że
znajdował się po prostu w domu swego Wiecznego Ojca, czyli w świątyni. Gdyby
rodzice tak rozumowali, to od razu udaliby się do świątyni, bez jakiegoś
specjalnego bólu. Maryja nie popełniła grzechu, ale nie była jeszcze gotowa do
pełnego „uchwycenia” Bożych zamysłów. Można powiedzieć, że u genezy bólu, gdy
nie ma grzechu, jest brak pełnej świadomości tego, co stanowi wolę Bożą.
Człowiek cierpi, gdyż opiera się na własnej wizji dobra. Sytuacja ulega
diametralnej poprawie, gdy nastąpi zrozumienie Bożego planu. Ale to jeszcze nie
wystarczy. Dochodzi jeszcze kwestia w wymiarze woli i uczuć. Aby ból zniknął
całkowicie, konieczna jest zgoda woli na „Boskie wyroki”, a następnie nieraz
długi czas, aby także uczucia w sercu uległy przeobrażeniu z „bolesnych” w „neutralne”,
a następnie nawet w „radosne”.
18 września 2015 (Łk 2, 41-52)