Zdobywanie urzędów i stanowisk... Warto
porządnie przemyśleć ubieganie się o różne społeczne lub zawodowe funkcje.
Także w przypadku otrzymania propozycji jakiejś formy awansu dobrze na
spokojnie sprawę przeanalizować. Kto ślepo postępuje wedle zasady „im
wyżej, tym lepiej”, ten pomija cenne ewangeliczne rady i sugestie. Jezus
ostrzega: „Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie; a komu wiele
zlecono, tym więcej od niego żądać będą” (por. Łk 12, 39-48). W tym świetle
można powiedzieć, że człowiek, który pragnie podjąć jakieś odpowiedzialne
zadania w społeczeństwie, jest "świętym" albo szaleńcem.
Dlaczego?
W celu jasnego dostrzeżenia odpowiedzi warto wyróżnić dwie radykalnie odmienne
postawy. Pierwsza charakteryzuje się tym, że stanowisko jest traktowane jako
środek do realizacji własnych interesów. Nie ma tu służby, ale ludzie są
sprowadzeni do poziomu „przydatnego materiału”, przy pomocy którego sprawowana
jest władza. Duże znaczenie odgrywa prestiż i czerpanie satysfakcji z bycia
„wyżej” w hierarchii społecznej. Często rzeczywistym motywem są wysokie i
ułatwione korzyści finansowe. Człowiek o takich motywacjach zaczyna zachowywać
się tak jakby był „panem i władcą”. Zachodzi proces demoralizacji. Nie ma tu
odpowiedzialności za powierzonych sobie ludzi. Docześnie taki człowiek może
zyskać wiele profitów, ale gdy nadejdzie śmierć , Bóg „każe go
poćwiartować i z niewiernymi wyznaczy mu miejsce”. Czyż nie jest szaleństwem
dążenie do „czasowych zysków i przywilejów”, aby potem doigrać się konsekwencji
w postaci „wiecznego potępienia”?
W drugim przypadku na plan pierwszy wysuwa się wola Boża i poczucie
odpowiedzialności za drugiego człowieka. Człowiek podejmuje dane zadanie tylko
dlatego, że taką powinność doświadcza w swym sumieniu. Wskazane, aby taka
poważna decyzja była zobiektywizowana z pomocą jakiejś kompetentnej osoby.
Motywem wiodącym jest poczucie bycia „rządcą”, którego Bóg wybrał, aby
„wydzielać żywność” powierzonym sobie ludziom. Jezus mocno akcentuje wartość
czujności i wierności. Czujność polega na nieustannej pamięci o byciu
narzędziem w ręku Pana. Wierność łączy się ze stałym przekonaniem i
pragnieniem: „Służę Bogu i ludziom, a nie sobie”.
W wymiarze ludzkim pierwszoplanowe znaczenie
odgrywa odpowiedzialność. Jest to żywa świadomość, którą można wyrazić
słowami: „Odpowiadam za twoje życie”. Tym razem drugi człowiek jest „świętą
historią”, której pragnę pomagać w rozwoju zgodnym z wolą Boga. Posiadana
władza jest tylko środkiem do tego, aby pełnić posługę miłości i mądrości.
Takie podejście łączy się z walką duchową. Trzeba dużo modlitwy i pokornej
codziennej pracy, aby utrzymać trwałą pamięć o byciu narzędziem w ręku Boga.
Zarazem szatan nieustannie atakuje. Im człowiek ma większą odpowiedzialność,
tym ataki są bardziej intensywne i wysublimowane. Dzieje się tak, gdyż wzrasta
potencjalne pole rażenia. Nie będzie przesadą powiedzieć, że jest to „białe
męczeństwo” na drodze świętości. Im wyższe stanowisko, tym ostrzejsza jest
alternatywa: demoralizacja lub heroiczne uświęcenie. Kto myśli sensownie, ten
nie będzie się rwał, aby zdobyć jakieś odpowiedzialne stanowisko. Wie bowiem,
że wzrasta niebezpieczeństwo wiecznego potępienia; zarazem „święta posługa”
zakłada konieczność coraz większych doczesnych wyrzeczeń. Kto wytrwa na
tej drodze, otrzymuje od Jezusa zapewnienie. „Szczęśliwy ten sługa, którego pan
powróciwszy zastanie przy tej czynności”. Szczęściem nie jest
samowola, ale postępowanie zgodne z wolą Boga. Odpowiedzialność za drugiego
człowieka oznacza zaangażowanie, aby pomóc mu odkryć i wypełnić Bożą wolę.
Niezwykłość sytuacji polega na tym, że jeden człowiek może mieć głęboki wspływ
na życie drugiego człowieka.
Trzeba także pamiętać, że nieraz otrzymywane
propozycje nie są wolą Boga. Kto skusi się wówczas na jakieś
stanowisko, poniesie bolesne konsekwencje. Czujność oznacza także
zdolność wychwytywania sytuacji, gdy optymalną odpowiedzią jest odmowa. Lepiej
zdecydowanie zrezygnować i mieć pokój serca niż zaakceptować i potem wpaść w
jakiś „światowy wir”, wewnętrznie niszczący.
21 października 2015 (Łk 12, 39-48)