Miłość i słowo prorocze


Miłość… Jakże wielkie wyzwanie! Bardzo trudno jest podążać drogą prawdziwej miłości. Wiele stanów wewnętrznych określanych tym szlachetnym słowem jest tak naprawdę zawoalowaną formą egoizmu. W centrum zainteresowania są własne oczekiwania, wyobrażenia i pragnienia.  Drugi człowiek służy jedynie do realizacji własnych celów. Wielkim nieporozumieniem jest automatyczne utożsamienie miłości  z przyjemnymi słowami i miłymi uczuciami. Nieraz tak rzeczywiście jest, ale w wielu przypadkach człowiek prawdziwie kochający musi prezentować nawet postawę surową i zdecydowaną. 

Przykładem tego jest rozmowa Jezusa z faryzeuszami i uczonymi w Piśmie (por. Łk 11, 47-54). Po wielokroć pada ostrzeżenie: „Biada”. Na światło dzienne zostają wydobyte różne bolesne prawdy.  Pojawia się szereg zarzutów, które bez owijania w bawełnę ukazują głęboką chorobę duchową słuchaczy oraz szereg ich wykroczeń moralnych. Ale przecież autorem tych trudnych słów jest Jezus. Tak więc wszystko na pewno jest przejawem doskonałej miłości, choć nie ma tam „romantycznego ciepła”. Otrzymujemy ważną sugestię odnośnie kryterium, wedle którego możemy oceniać poziom miłości w sercu. 

Otóż punktem odniesienia jest troska o rzeczywiste dobro. Kochamy tylko wtedy, gdy pomagamy odkrywać i wypełniać wolę Bożą. Jezus, podobnie jak innych ludzi, także faryzeuszów i uczonych głęboko miłował. Pragnął, aby zeszli ze złej drogi i poprzez nawrócenie weszli na dobrą. Nie chciał ich w żaden sposób eliminować z życia społecznego, ale wręcz przeciwnie pragnął, aby pełnili swą posługę zgodnie z Bożym zamysłem. Kochać to troszczyć się o powołanie kochanej osoby i pomagać jej żyć wedle woli Bożej. Gdy tej troski nie ma, wtedy nawet najpiękniejsze uczucia zaczynają służyć jedynie własnym oczekiwaniom. W tym świetle autentyczna miłość może oznaczać zarówno zwiększoną fizyczną obecność, jak i dyskretne wycofanie się i fizyczną nieobecność. Chodzi o to, aby sobą nikomu nie przesłaniać Boga. Pustelnik stara się być jak powietrze, którego nie widać, a dzięki któremu można oddychać i żyć. Zarazem każdy, kto pomaga pustelnikowi trwać w samotności i milczeniu, daje piękne świadectwo umiłowania drogi pustelniczej.

Istnieje ścisły związek pomiędzy miłością i słowem proroczym. Od razu doprecyzujmy, że w sensie biblijnym prorokiem jest człowiek, który przekazuje Boże prawdy. Nie jest to jasnowidz, który przewiduje przyszłość. Proroctwo ukazuje dobro, które należy czynić i zło, które powinno być odrzucane. Wspaniale, jeśli Boże wskazania, przekazywane za pośrednictwem człowieka, są ufnie przyjmowane. Niestety niejednokrotnie bywa zupełnie inaczej. Jezus wskazuje na smutny fakt: „Poślę do nich proroków i apostołów, a z nich niektórych zabiją i prześladować będą”. Jakże wielka tragedia zabijania Bożej miłości! Człowiek bardziej ceni własne słowo, aniżeli Boże słowo. Konsekwencją tego jest zabijanie i  prześladowane proroków. Często może to oznaczać po prostu ignorowanie i lekceważenie otrzymywanych prawd. Wszystko spływa jak woda po kamieniu. 

Kto chce prawdziwie kochać, powinien całą swą egzystencję oprzeć na słowie Boga. To oznacza gotowość do podejmowania nawet największych rezygnacji i zmian w dotychczasowej drodze życia, jeśli taka jest wola Boża. Nie można trwać w przekonaniu, że jeżeli coś było, to już zawsze będzie tak samo. Bóg jest cierpliwy i z wielką mądrością stosuje różne metody pedagogiczne. Nieraz trzeba wiele czasu, aby coś dostrzec i potem być w stanie wdrożyć to w życie. Gdy jednak prawda, wcześniej zakryta,  odsłoni się, trzeba ją niezwłocznie podjąć. Miłość jest gotowością do tego, aby uśmiercać swe pragnienia i ufnie karmić się Pragnieniem Boga. Słowo prorocze odgrywa tu wielką rolę, gdyż jest zbawiennym drogowskazem. Pustynia, fizyczna bądź duchowa, jest uprzywilejowaną przestrzenią, gdzie głos Boga jest dobrze słyszalny. Najgłębiej chodzi o to, aby czynić posłusznie tylko to, co ukazuje nam Jezus Chrystus. Tylko wtedy idziemy drogą miłości… 

15 października 2015 (Łk 11, 47-54)