Trzeźwy dystans


Życiowe problemy… Z jednej strony istnieje pokusa ucieczki, z drugiej zaś niebezpieczeństwo całkowitego bycia pochłoniętym.  Cała sztuka polega na tym, aby najpierw „złapać” odpowiedni dystans do przeżywanych trudności, a potem krok po kroku je rozpracowywać. Tylko w ten sposób zdołamy realnie podejmować kolejne wyzwania niejako będąc „ponad nimi”.

Ucieczka daje tylko pozorne odetchnięcie. Powierzchownie lepsze samopoczucie jest zarazem coraz głębszym pogrążaniem się. Szkoda, gdy czas jest marnowany. Często niewolnicze oglądanie telewizji lub nieustanne komentowanie życia innych ludzi jest tak naprawdę próbą zapomnienia o własnym życiu, w głębi doświadczanym jako beznadziejna pustka. Wiele energii jest bezpowrotnie marnowane, zamiast posłużyć do podejmowania własnych wyzwań. Zarazem sytuacja, gdy człowiek ma „ostrą świadomość” osaczenia zewsząd przez wielorakie wymogi i zobowiązania, też nie jest wcale lepsza. Wtedy bój, prowadzony jednocześnie na wszystkich frontach, przypomina bezowocną walkę z wiatrakami. W końcu człowiek padnie przygnieciony ciężarami nie do uniesienia.

Aby zyskać zdrowy dystans, który pozwoli mieć trzeźwą świadomość aktualnej rzeczywistości i optymalny plan działania na przyszłość, warto wziąć sobie do serca pewne wskazanie Jezusa. Otóż zapowiadając upadek Jerozolimy, będący symbolem końca świata, umacnia On swych uczniów następującymi słowami: „Wtedy ujrzycie Syna Człowieczego, nachodzącego w obłoku z wielką mocą i chwałą. A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie” (por. Łk 21,  20-28). W świetle tej niesamowitej mądrości bardzo ważne, aby nigdy nie zaczynać od wpatrywania się w „górę problemów”, ale najlepiej najpierw wypatrywać Syna Człowieczego, czyli Jezusa.  Istotne, aby w sercu wzbudzić pamięć, że ma On nieskończoną moc, która jest w stanie dać sobie radę ze wszystkim. Taki rodzaj reagowania chroni przed wejściem na drogę, która prowadzi do „krainy odrealnień” lub do „krainy przytłoczenia”.  Dzięki temu otwieramy się na Ducha Świętego, który wzbudza w sercu Bożą Nadzieję nawet wbrew ludzkiej nadziei.

Owocem takiej postawy jest przedziwny paradoks. Wydarzenia, które normalnie przygniatają i wywołują panikę, powodują „cudowne podniesienie głowy”. Dzieje się tak, gdyż trudność przestaje być postrzegana jako gwóźdź do trumny, lecz zaczyna jawić się jako kwiat wyzwalający nowy zapał do pokonywania wyzwań. Nie jest to pycha, która chce udowodnić własne siły, ale pokorna wiara, gotowa przyjąć docześnie Boże łaski, zaś wiecznie dar odkupienia.  Jezus obdarza zdolnością do tego, aby jednocześnie mieć trzeźwy dystans i zarazem skutecznie reagować. Przy czym bardzo ważne, aby uchwycić pewną istotną różnicę w zachowaniu w kontekście oddziaływania zła i dobra.

Człowiek „podkręcany” przez zło działa w zdenerwowaniu, wręcz jakby opętany przez pośpiech. Jest on przeniknięty obawą, że nie zdąży. Dlatego chce jak najszybciej dopiąć swego, nawet posuwając się do stosowania brutalnych metod. Jest to konsekwencja wpływu szatana, który wie, że jego dni są policzone. "Co nagle, to po diable". To właśnie ten pospiech powoduje, że człowiek rzuca się bezmyślnie i agresywnie do walki; ewentualnie wyładowuje doznawane „ciśnienie niemocy” poprzez stosowanie niszczących używek.  To wszystko, nawet gdy ma pozory mocy, jest przejawem słabości i ostatecznie prowadzi do porażki.

Człowiek inspirowany przez dobro reaguje całkowicie odmiennie. Przeniknięty jest spokojem i ma w sobie wiele cierpliwości. Jest to owoc działania Ducha Świętego, który nasyca duszę doświadczeniem wieczności. Świadomość tego procesu duchowego nie jest konieczna. Wystarczy mieć dobre serce, otwarte na Boga. Tym razem walka jest toczona na zasadzie stopniowego podejmowania kolejnych etapów: „cegiełka po cegiełce”. To pozwala sukcesywnie posuwać się do przodu, zarazem bez zgubnego pośpiechu. Co się uda docześnie zyskać na drodze dobra, to wspaniale. Co nie, to świat się nie wali. Wszak po śmierci Bóg udzieli daru całej wieczności, aby nasycać się rozwiązaniem wszelkich trudności… 

26 listopada 2015 (Łk 21,  20-28)