Samotność i wolność



Samotność, która sprawia cierpienie... Dobrze, gdy ten trudny stan jest nazywany po imieniu. Wtedy odważne podejmowanie problemu może przynieść wiele interesujących rozwiązań. Nie ma sensu zagłuszać doświadczanego bólu samotności. Nawet największe "zewnętrzne umeblowanie" nie zapełni cierpiącego wnętrza. Samo bieganie „z miejsca na miejsce” niewiele pomoże. Takie życie staje się ucieczką od „siebie samotnego”. Tempo musi wtedy wciąż wzrastać, aby nie czuć, że "coś boli”. Przypomina to samolot, który po starcie nieustannie tylko się wznosi. Do czasu, gdy wystarczy paliwa, lot jest bardzo interesujący. Można nawet dotrzeć na bardzo wysoki pułap, który dostarczy ekscytujących doznań. Ale w pewnym momencie paliwo się wyczerpie i wtedy „cudowne uciekanie od siebie” nagle przeobrazi się w gwałtowne runięcie w „otchłań samotności”. Czy warto zdążać do takiego kresu?

Wydaje się, że lepsza jest  profilaktyka... Skąd w takim razie bierze się „piekielna samotność”? Oczywiście powodów jest wiele. Współcześnie warto podkreślić jeden z nich. Otóż dzieje się tak, gdy człowiek traktuje wolność wyboru jako najważniejszą wartość swojego życia. W tej optyce wolność jest redukowana tylko do wolnego wyboru. Głównym celem zainteresowań staje się wtedy tylko zewnętrzny świat, a duchowe wnętrze "idzie w odstawkę". Prowadzi to do postrzegania wolności jedynie jako braku zewnętrznych ograniczeń. W ten sposób na pytanie: „Kim jest człowiek?”, pada odpowiedź: „Człowiek to wolność”. Wolny wybór i brak zewnętrznych ograniczeń stają się absolutnym punktem odniesienia. I tak zaczyna się dramat. Życie ograniczone tyko do „wybierania, aby wybrać” prowadzi nieuchronnie do duchowej pustki i lęku przed samotnością. Gdy wolny wybór siedzi na tronie, wtedy miłość staje się pożądaniem, zaś prawda jedynie wytworem własnego umysłu. Ludzie „znikają”, bo są „pożerani”, po uprzednim urzeczowieniu. Nawet Bóg znika z życiowego horyzontu jako „wróg wolności”. Wszak jest to Autor Dziesięciu Przykazań, które ciągle czegoś zabraniają i coś nakazują.

Przedziwna ironia losu. Wolny wybór, ofiarowany przez Boga, zostaje wykorzystany do Jego odrzucenia. Niestety, przypomina to podcinanie gałęzi, na której się siedzi nad przepaścią. Efekt końcowy wiadomy… Ubóstwianie wolnego wyboru prowadzi do samotności w „pustym świecie bez miłości Boga i ludzi”. Szatan jest przerażającym przykładem takiego stylu życia…

                  Wolny wybór, jako stworzony przez Boga element ludzkiej natury,  jest czymś wspaniałym. Wolny wybór nie jest jednak celem, ale tylko środkiem w służbie miłości, prawdzie i Bogu. Gdy tak jest ustawiona hierarchia wartości, wtedy wolność nie prowadzi do unieszczęśliwiającej  samotności. Człowiek wchodzi bowiem w relacje, które dają radosne doświadczenie wspólnoty. W wyjątkowych przypadkach, np. na drodze pustelniczej, jest to samotność fizyczna z Bogiem, w duchowej wspólnocie ludzi.

           Człowiek w pełni przezwycięża ubóstwo samotności i staje się prawdziwie wolny dopiero dzięki wejściu w relację z Jezusem. Sam Chrystus wskazuje na siebie jako tego, w którym wypełnia się proroctwo Izajasza: „Duch Pański spoczywa na mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie” (por. Łk 4, 14-22).  Z  Jezusem wolna wola staje się niezbędnym środkiem, aby szukać prawdy i obdarzać miłością. Dzięki temu duchowe wnętrze wypełnia się bogactwem Bożej obecności; prawdziwie kochający człowiek staje się wewnętrznie wolny i ma coraz lepszy wgląd w rozumienie rzeczywistości. 

           Gdy wnętrze jest wypełnione Bożą miłością i prawdą, zewnętrzna działalność nie jest już uciekaniem od siebie, ale pozwala coraz bardziej „być u siebie”.  Znakiem tego jest brak lęku przed samotnością, gdyż wnętrze nie „straszy” już pustką. Wówczas człowiek chętnie spędza czas w samotności. Obecność Boga w sercu sprawia, że wszelki „krzyż samotności” staje się błogosławionym doświadczeniem. Wolny wybór Jezusa w prawdzie i w miłości, to droga uszczęśliwiającej wolności...       

10 stycznia 2015 (Łk 4, 14-22)
     




Zbawienna metamorfoza



           "Decyzja podjęta". Ależ radość! Przeminął czas rozterek i „ważenia racji”. Przed nami otwiera się nowy, lepszy świat. Ekscytujące wyzwania na horyzoncie. W kąt odchodzą smutki, w centralnym miejscu pokoju pojawia się wazon z kwiatami w kolorze największego szczęścia. Coś, co dotąd było jedynie cichym marzeniem, teraz stanie się dotykalną rzeczywistością. W tym wszystkim najbardziej cieszy wewnętrzne przekonanie, że to sam Jezus woła: „Popłyń na drugi brzeg” (por. Mk 6, 45-52). Tak więc wsiadamy do łodzi, stawiamy żagle i chwytając od razu podmuch Ducha Świętego wypływamy pełni wiary, nadziei i miłości. „Przynagleni” przez samego Jezusa, zaczynamy kolejny etap naszego życiowego żeglowania…  

Ale po pewnym czasie… Załącza się „wielki generator przerażających znaków zapytania” …  Można to doświadczenie określić mianem „zobaczenia zjawy”. Na czym to zjawisko polega?  Otóż gdy przeminie pierwsza euforia i zacznie się „trud wiosłowania” w nowej rzeczywistości, wcześniej czy później, dopadną nas ciężkie chwile.  Zamiast czułych uścisków Bożej Miłości, zaczniemy doznawać stanów ciężkich uderzeń. Będzie to przypominać  obecność „zjawy o predyspozycjach kameleona”. Ten sam atak będzie przybierał różne formy. Jakie? Wiele udręczenia powodują „wątpliwości”. Czy całe to rozeznanie nie było jakąś gigantyczną pomyłką?... Podjęte decyzje tracą dotychczasową moc oczywistości. Pojawiają się negatywne interpretacje wydarzeń, które wcześniej były postrzegane pozytywnie. Pod ostrzał idą nawet decyzje najwyższej rangi: decyzja o małżeńskim ślubie czy też o ślubach wieczystych w zakonie. Fundamentalne wątpliwości zaczynają męczyć w związku z podjętą odpowiedzialną inicjatywą, czy też nowym rodzajem pracy.

Zjawa w postaci „lęków” wyzwala stan wewnętrznego zatrwożenia. Gdzieś z głębi duszy wydobywa się krzyk, nasączony strachem: „Grunt usuwa mi się pod nogami”. Potężną moc rażenia ma zjawa w formie „poczucia bezwartościowości”. Czy można  dalej kontynuować aktywność, która nie ma żadnej wartości?  Zjawa niestrudzenie wmawia: „inni są lepsi”, „inni robią to lepiej”. Przed naszymi oczami staje piorunujące zestawienie: „nasza beznadzieja totalna” i „czyjaś wzorcowa doskonałość w każdym calu”. Zjawa działa jak najwyższej klasy snajper, który super precyzyjnie trafia w nasze najsłabsze ogniwa. Zjawa wciąż przybliża się. Gdy już jest tuż, tuż… Z serca wyrywa się pełne załamania: „Znów mi się nie udało… Umieram”… Wtem…

„Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się!”. Niemożliwe! Absolutna metamorfoza. Co się dzieje? Wszak to głos Jezusa. Dokładnie ten sam, co na początku. Dobrze pamiętam: to ten głos przynaglał, aby wypłynąć… Zjawa definitywnie znika. Jak zza zasłony ukazuje się w pełnej krasie Boskie Oblicze. Jezus promieniuje pokojem i nadzieją. Dodaje otuchy. Wraca „przytulenie miłości”; odżywa poczucie dobrze podjętej decyzji. „Jezioro duszy” uspokaja się, „wiatr się uciszył”…

Jaki sens ma „doświadczenie zjawy”? Jezus zaprasza, aby wejść na głębszy poziom pokładania ufności w Nim. „Ja JESTEM” nie oznacza tylko „jakiegoś tam bycia”. Jesteśmy przeniknięci absolutem „Boskiego Jestem”. Bóg zaprasza, aby dzielnie trwać. Z Nim na pewno damy radę.  Trzeba być wiernym: Bogu i w Bogu sobie. Nie daj Boże, aby w trudnych chwilach zrezygnować  z bycia sobą. Rdzeń naszego istnienia jest niepowtarzalnym i niezmiennym majstersztykiem samego Boga. Lepiej być sobą i głęboko uszczęśliwiać prawdziwie kochających, aniżeli przestać być sobą i na wzór kogoś "lepszego" żyć pozornie i w ostatecznym rozrachunku ponieść klęskę...
Trwajmy dzielnie w decyzjach i postanowieniach, które otrzymały Boże błogosławieństwo. Jeśli Źródłowym Inspiratorem decyzji jest Jezus i staramy się jak najlepiej, to Duch Święty poprzez nas będzie realizował Wolę Bożą. Często Bóg Ojciec odczekuje, aby pełny owoc naszego trwania i działania ukazał się dopiero po naszej śmierci… W mocy Jezusowego "JESTEM", warto wiernie przelewać krew, która użyźni ziemię, z  której będą mogły obficie czerpać piękne kwiaty ludzkich istnień…   

9 stycznia 2015 (Mk 6, 45-52)
 



Pragnienia i nasycenie


Doświadczamy pragnienia i głodu. Wciąż dążymy do jakiegoś zaspokojenia lub ukojenia. Ale to dobrze. Dzięki temu wzrasta w nas tęsknota za Niebiańską Pełnią. Ale póki co nasza egzystencjalna przestrzeń wciąż oczekuje na życiodajne wypełnienie. Jesteśmy jak ogród na piaszczystej glebie, który z utęsknieniem „wygląda” deszczu; pragnie, aby woda dotarła, jak najgłębiej. Zarazem cieszymy się, gdy ogród naszego życia może uszczęśliwiać innych.   

To, co wypełnia, daje ukojenie i nasycenie. Jednocześnie więcej radości jest w dawaniu, aniżeli w braniu. Z kolei poczucie braku rodzi dyskomfort, który powoduje cierpienie duszy i ciała. Proporcje zależą od konkretnego człowieka, etapu życiowego, przeżywanej sytuacji. Gdy człowiek odczuwa, że „w środku pustka”, wtedy z jeszcze większą intensywnością uaktywnia się marzenie o Absolutnej Pełni.

Na drodze duchowej bardzo ważne jest właściwe rozumienie trzech pierwotnych pragnień: odżywiania się, spania oraz prokreacji. Jezus widząc wygłodniałych ludzi, dokonał cudu rozmnożenia chleba (por. Mk 6, 34-44). Kto w tym ewangelicznym fakcie dostrzega jedynie duchową metaforę, zapewne ma „pełen żołądek” i nierealistycznie „odlatuje”. Jezus trzeźwo zauważył, że słuchający go ludzie są głodni i nakarmił ich. Zarazem obdarowanie chlebem nie było celem ostatecznym, tylko pomocą, aby przyjmować najważniejszy pokarm, słowo Boże. W najgłębszym sensie wydarzenie to było zapowiedzią Eucharystii, w której Jezus karmi sobą jako Boski Chleb Życia.

Warto pamiętać o dobrym ustawieniu kwestii „chleba powszedniego”. Niezbędne jest prawidłowe odżywianie się, aby organizm w sensie psychofizycznym prawidłowo funkcjonował. O „pustym żołądku” trudno medytować o Bożej Pełni… Zarazem nie jest dobry model życia: „Żyję, aby jeść” lub „Pracuję, aby jeść”. Człowiek sam sobie zakłada niewolnicze kajdany, gdy ciągle myśli tylko o tym "co i jak zjeść". Oddychamy pełną piersią, gdy jemy, aby żyć, pracować i kochać. 

Obok jedzenia, także spanie ma ważne miejsce w duchowym rozwoju. Jeśli za mało śpimy, wtedy nie mamy sił fizycznych i duchowych. Wiele nerwowych sytuacji i przykrych zachowań jest spowodowane niedospaniem. Zarazem zbyt duża ilość snu też powoduje, że organizm staje się nadmiernie ociężały i zmęczny. Wolą Bożą jest, aby w miarę precyzyjnie określić czas snu oraz godziny wstawania i chodzenia spać, co pozwoli nam optymalnie funkcjonować. 

Wreszcie dochodzimy do kwestii prokreacji. Chodzi o otwarcie serca na dar życia i miłości. Postawa „zamknięcia” powoduje wzrost egoizmu oraz sukcesywne narastanie lęków i poczucia bezsensu. Bóg poprzez naturę zaprasza nas do tego, aby z miłością podejmować "radość dawania życia". Osoby w celibacie ze względu na Boga świadomie rezygnują z fizycznej prokreacji. Jest to ofiara z pięknego "dobra skończonego" na rzecz Dobra Nieskończonego, Boga. Wówczas jeszcze bardziej sensem istnienia staje się przekazywanie życia duchowego. W sensie duchowym, każdy człowiek jest powołany do bycia matką lub ojcem.

Człowiek ma wpisane w siebie pragnienie nieskończoności. Autorem tego „wpisu” jest sam Bóg. Jedzenie, spanie i prokreacja nigdy nie pozwolą uzyskać pełnego i trwałego nasycenia. Po fizycznym zaspokojeniu, po pewnym czasie lub nieraz od razu, na nowo ujawnia się doświadczenie „braku rzeczy” lub niedosyt zjednoczenia. Co więcej, gdy człowiek pozostaje jedynie na poziomie cielesnych potrzeb, wówczas w miarę zaspokajania poczucie nienasycenia zamiast maleć, będzie wzrastać. Im człowiek więcej materialnie posiada bez Boga, tym bardziej odczuwa niedosyt i konieczność dalszego, coraz większego zaspokajania. Dlaczego?

Dzieje się tak, gdyż jest rozbudzane pragnienie nieskończoności. Ale to pragnienie może zaspokoić jedynie Jezus, niekończony Bóg i Człowiek. Gdy Jezus nakarmił tłumy, wtedy „Jedli wszyscy do sytości”. Człowiek będzie doświadczał stanu nasycenia tylko wtedy, gdy będzie w żywej relacji z Jezusem. Wówczas  bezpośrednia relacja z Nim, lub pośrednia poprzez Jego dary, będzie dawała kojące poczucie: „Nic mi nie brakuje”. Tylko Jezusowa "woda żywa" może absolutnie "nawodnić", upiększyć i nasycić ogród naszego życia. Przyjdź Duchu Święty…

8 stycznia 2015 (Mk 6, 34-44)