Normalny człowiek tak zwyczajnie chce
być zdrowy na ciele i duszy. Choroba jest niepożądaną koniecznością. To
zaburzenie w naturalnej jedności organizmu, ale niestety w codzienności życia
się pojawia. Nieraz stan może być naprawdę bardzo poważny. Ciało i dusza, lub
jedno z nich, zaczynają się rozpadać. Biblijnym symbolem takiej niszczącej mocy
jest trąd. W starożytności prowadził do ogromnych zniekształceń ciała i śmierci
w wielkich cierpieniach. Przy trądzie pierwotne piękno estetyczne ciała znika.
Pojawia się ból fizyczny i także psychiczny. Od trędowatego ludzie zaczynają
bowiem odwracać głowy i uciekać. To już wielkie nieszczęście, ale nie
największe.
Od choroby ciała o wiele poważniejsza
jest bowiem choroba duszy. Słowa, zachowania, które oszpecają wnętrze
człowieka. Z takim trędowatym duchowo trudno przebywać. Nieszczęście trądu
duszy! I tu dotykamy serca pewnego dramatu. Człowiek ogarnięty trądem duszy
może nadal tkwić w błędnym przekonaniu, że jest zdrowy. Co więcej, może nawet
trwać w iluzji swego duchowego piękna i moralnej szlachetności. Wszelkie
napotkane przykrości i uwagi interpretuje jako brak miłości u innych. W
konsekwencji trąd zaczyna zżerać trędowatego coraz bardziej.
Czy jest jakieś wyjście? Oczywiście, że
tak! Wszelkie sygnały o chorobie traktować jako zaproszenie do krytycznego
spojrzenia na siebie. Bolesne odkrycie „jestem chory na trąd”, „jestem
trędowaty” nie jest przyjemne. Jednak uznając swój trąd, mogę wejść na drogę
uzdrowienia. Wtedy najbardziej sensownym jest paść nie tylko na kolana, ale
jeszcze bardziej na twarz i prosić Boga: „Panie, jeśli zechcesz, możesz mnie
oczyścić” (Łk 5, 12). W tym zawołaniu kryje się najpierw pokorne uznanie
niszczącej choroby swego wnętrza. Nie ubolewam nad moralnym rozkładem drugiego,
ale nad własnym. Jednocześnie nie postrzegam Boga jako tego, który zobowiązany
jest do wykonania zażądanej usługi. Ewentualne uzdrowienie nie jest tym, co mi
się należy! Mogę jedynie liczyć na dobrowolne Miłosierdzie. Czasami poczucie
trądu może być tak mocne, że aż wzbudzi załamanie i niewiarę, że ktokolwiek
może przyjść z pomocą. Nawet Bóg może być zaliczony do tego grona. Dlatego
warto wielki akcent położyć na słowo „możesz”, „masz moc”.
Tak! Nieskończone Piękno Miłosierdzia
jest większe od najbardziej nawet odrażającej brzydoty trądu. Bóg naprawdę sobie
poradzi. Ma moc powiedzieć „bądź oczyszczony” i tak rzeczywiście się stanie.
Cóż więc najmądrzejszego może zrobić człowiek trędowaty? Najpierw odważnie
uznać istniejącą chorobę. Takie bez owijania w bawełnę, krótkie i węzłowate:
„Jestem trędowaty!”. Następnie pokorne zwrócenie się do Boga, aby uzdrowił z
tego przerażającego trądu. Prośba przeniknięta gotowością do przyjęcia każdej
odpowiedzi. Wreszcie wzbudzenie w sercu głębokiego przekonania, że Miłosierdzie
Boga ma nieskończoną moc. Bóg jest w stanie sprawić, że piękno pojawi się nawet
tam, gdzie wcześniej była odrażająca ohyda! Nawet najbardziej pokręcone
zachowania i reakcje mogą zostać uzdrowione i oczyszczone. Trąd ustępuje…
Radość na nowo odzyskanego zdrowia i piękna.
11
stycznia 2013 (Łk 5, 12-16)