Tajemnica utraty i zysku


„Żeby tylko  czegoś nie stracić”. Taka obawa tli się głęboko  w sercu. Nieraz wybucha nawet wielkim  płomieniem, gdy na horyzoncie pojawia się myśl o samotności dla Boga.  Bez męża, bez żony, bez dzieci. Współczesne nauczanie Kościoła ukazuje piękno życia rodzinnego. W mediach katolickich często można spotkać zdjęcia z uśmiechniętymi twarzami rodziców wraz z dziećmi. Zachęta, aby uwierzyć, że rodzina może być naprawdę wspaniałym doświadczeniem, które daje szczęście.
Żyć w czystości, w celibacie dla Boga, to zrezygnować z życia rodzinnego, nie poznać smaku niepowtarzalnej więzi emocjonalnej pomiędzy mężczyzną i kobietą, nie doświadczyć rozkoszy seksualnej.  To są wielkie dobra, których autorem jest przecież sam Stworzyciel.  Jakakolwiek deprecjacja stanowiłaby głębokie podważenie genialnego Bożego pomysłu odnośnie stworzenia. Dlatego jest w pełni zrozumiałe, że  natura ludzka mocno naznaczona jest pragnieniem czerpania z wielorakich uroków tego pięknego świata. Pragnienie, aby nie stracić, jest samo w sobie jak najbardziej właściwe. Jeżeli ktoś zadaje sobie ból lub z premedytacją pozbawia się czegoś, to jest to postawa chora. Człowiek powinien dążyć do tego, aby jak najpełniej rozwijać się.  Właściwym, ostatecznym  kierunkiem jest zyskiwać, a nie tracić.  Ostatnim słowem nie jest „śmierć”, ale „zmartwychwstanie”.
Tu jednak pojawia się serce problemu. Dylemat polega na tym, jak rozumiemy życie, które daje szczęście. Jaki zestaw środków rozpatrujemy w kontekście zysku i utraty?  Większość  współczesnych  propozycji ogranicza całą rzeczywistość  do przyjemności materialnych.  Nic więcej już nie ma. Wtedy rezygnacja ze świetnego samochodu, rewelacyjnych wakacji, wspaniałych przeżyć erotycznych staje się absurdem. Jakieś bezsensowne katowanie siebie. 
 Jest to jednak skrajnie zawężona wizja. Oprócz materii istnieje bowiem także duch.  Wyraziście ukazuje to wiara chrześcijańska. W tej perspektywie rodzina pojawia się jako  miejsce wzrastania w autentycznej miłości. Wielkim dobrem życia rodzinnego jest  kształtowanie szerokiej palety głębokich uczuć i zdrowej ludzkiej osobowości.  Rezygnacja z rodziny jest niepodjęciem tego, co Kościół oficjalnie promuje jako drogę do szczęścia i życiowego spełnienia.  Ograniczając się do poziomu czysto ludzkiego, życie samotne byłoby wyborem jakiejś drogi samozniszczenia i egoizmu. 
Jezus wypowiada jednak zdanie: „Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci i pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym”(Mk 10, 29-30).
W blasku tych słów droga samotności nabiera głębokiego sensu. Oto ponad światem ludzkim istnieje jeszcze Boska rzeczywistość.  Jezus zaprasza do opuszczenia dóbr materialnych oraz rodzinnych, zapewniając, że nie chodzi tu o jakąś absurdalną utratę. Trzeba jednak  koniecznie zwrócić uwagę na intencję rezygnacji: ze względu na Jezusa i Ewangelię. Tylko przy tym warunku, obietnica może być spełniona. 
Jeżeli ktoś rezygnuje na zasadzie smutnej utraty, to taka postawa jest cierpiętnictwem i formą zabijania siebie. Rezygnacja z rodziny, z bliskości uczuciowej, z seksu ma sens tylko wtedy, gdy ufam, że zyskuje dzięki temu jeszcze więcej. Wszak  to sam Bóg wlał w człowieka pragnienie nieskończonego zaspokojenia. Opuszczenie dla Jezusa jest początkowo utratą, która jednak potem  okazuje się potrójnym zyskiem.
Przede wszystkim otrzymuję bezcenny dar Obecności i bezpośredniej miłosnej relacji z Jezusem. Następnie, duchowo odzyskuję   z nadmiarem  utracone wcześniej dobra w  wymiarze doczesnym. Wreszcie, otrzymuję dar Wiecznego Szczęśliwego Życia w Bogu, absolutnie największy Zysk. Jeśli Chrystus coś odbiera, to zawsze tylko po to, aby dać jeszcze więcej.

28 maja 2013 (Mk 10, 28-31)